Próba I
Próba I
Za teatralną salę jak to zwykle w polskich szkołach służyła nam sala gimnastyczna. Z powodu
jednak swojej małości bardziej nadawała się właśnie na teatr niż na ćwiczenia fizyczne.
Mała szatnia świetnie spełniała rolę kulis i właściwie większych technicznych trudności nie
mieliśmy. Na próbę jak zawsze pierwsza przyszła Majewska. Poznałem ją wcześniej niż całą
resztę. Kilka lat temu byłem jej wychowawcą na koloniach i tam pierwszy raz mogłem
docenić jej zdolności. Wybrali ją na grupową i Majewska rządziła żelazną ręką tak, że wszystko działało jak w przysłowiowym zegarku. Co prawda w trakcie zaprowadzania porządku zła-
mała sobie palec na niesfornym koledze i do domu wróciła z ręką w gipsie. Później nieco zgrubiały palec podsuwała mi pod oczy ilekroć chciała we mnie wywołać poczucie winy.
- Masz tu Aneta tekst ze skrótami - powiedziałem - podając jej książkę.
- Ale pan poskracał - zdziwiła się.
- I tak dużo zostało i nie wiem czy damy radę. Wyspiański może się w grobie przewraca,
ale co za dużo to niezdrowo.
- Sobie też pan poskracał - powiedziała z dezaprobatą.
- I tak wszystkiego nie spamiętam.
- Wygodny pan jest - westchnęła.
Cóż, nie byliśmy zawodowcami, a i tak miałem wyrzuty sumienia obciążając ich nadprogramo-
wymi zajęciami. Poniekąd dziwiło mnie, że im się chce, ale chciało się im, chociaż nie był to
jakiś szaleńczy zapał.
Zaczęli się schodzić: Rafał sam, Anka i Magda jak zwykle razem, tak samo Irek z Marcinem.
- Proszę pana za dużo tego! zaczęła Anka.
- Cicho! Pan poskracał - przerwała jej Majewska.
- Acha - odetchnęła Anka z ulgą oglądając pokreślony tekst
- Przecież ty i tak masz mniej od Magdy, to co krzyczysz? Zapytał Marcin.
- Ja za Magdę - odpowiedziała.
- Mnie i tak prawie wszystko zostało - zmartwiła się Magda.
- Nie narzekaj, co pan ma powiedzieć - wtrącił się Irek.
- Ja bym tam wszystkiego się nauczył - Rafał wzruszył ramionami.
- Ty Krzywe Ramiona się nie chwal - zgromił go Marcin.
- Chcesz w dziób? Postawił się Rafał.
- Musiałbyś chyba wejść na krzesło - Majewska oceniła sytuację.
Rafał udał, że nie słyszy i zaczął wyglądać przez okno. Marcin zaczął się śmiać w charakterystyczny dla niego hałaśliwy sposób. Rafał nagle spojrzał na niego i bez słowa zamaszyście
wyszedł za naszą kulisę.
- Obraził się - skonstatowała Magda
Rafał naraz pojawił się w drzwiach niosąc krzesło. Postawił je przed Marcinem, wszedł na nie,
spojrzał z góry i powiedział
- No i co?
Marcin zaraził śmiechem nas wszystkich. Tacy byli i takich ich kochałem.
- Dobrze, rozgrzaliśmy się, to może byśmy tak poczytali? - Powiedziałem.
- Pytanie retoryczne - wykazała się szkolną wiedzą Majewska.
Polecieli wszyscy prócz Rafała po krzesła. Rafał rozparł się wygodnie na tym, które przyniósł
przed chwilą. Spojrzał na mnie i nie ruszając się z miejsca wrzasnął
- Przynieście dla pana!
Przynieśli i po chwili zaczęliśmy próbę czytaną.
- Odbiegł - mnie groza opadła i lęki...to chodzi o jej narzeczonego? Upewniła się Magda.
Wyjaśniłem pierwsze kwestie i czytaliśmy dalej.
- Ja się kocham w młodszej,
w blondynce tej, panie generale
przeczytał Rafał. Anka uśmiechnęła się. Rafał pokazał jej język.
- Starsza mi się podoba więcej - zacząłem ja swoją kwestię.
- Magda jest rzeczywiście starsza ode mnie - odezwała się Anka - jest ze stycznia, a ja z lutego.
- nie przerywaj - skarcił ją Rafał - jej narzeczony właśnie jest w naszym pułku - przeczytał
kiedy ja doczytałem.
- Magda ma narzeczonego? - Zdziwił się Marcin.
- Dziesięciu - odcięła się Magda.
- No, no - Marcin poważnie pokiwał głową.
- Proszę pana, z nimi nigdy nie można poważnie - zirytowała się Majewska.
- W Polsce nie będzie z nich nic, jako zwykle - Tu potrzeba Cezara, tu się wzajem głuszą...- odpowiedziałem jej tekstem Wyspiańskiego.
- Ktoś nieugięty jak Kromwel, Bonaparte,
gdyby się nagle stał działania duszą. - przeczytał swoim mocnym głosem Irek.
- Jak Wałęsa - roześmiał się Marcin.
- Co się czepiasz Wałęsy? Zaperzyła się Anka.
- Nie czepiam się, mówię, że ktoś taki jak Wałęsa.
Anka uspokoiła się. Zresztą rodzice Marcina byli w Solidarności i nawet w stanie wojennym
musieli zmienić miejsce zamieszkania, żeby znaleźć pracę. Cała ta moja grupka przesiąknięta
była Solidarnością. Niedawno nawet Magda wzdychała - uczyć się, zajmować młodszą siostrą,
chciałoby się zrobić coś większego, dla Polski, dla Solidarności.
Marzył im się jakiś czyn w tym od roku wolnym kraju, a tu wydawało się, że już wszystko jest
wywalczone.
- jedno, że ci młodzi romantyzują;
oni poetyczni są - powiedział generał Chłopicki czyli ja.
- Pan też jest poetyczny - odezwała się Majewska
- Nie jestem jeszcze taki stary - odpowiedziałem.
- No tak,j est pan w wieku moich rodziców, a oni nie są jeszcze starzy.
Rafał ziewnął.
- Majewska to się panu podlizuje - powiedział.
- Może chce być tylko sympatyczna? odpowiedziałem.
- Pytanie retoryczne - podsumowała Majewska.
- Pytanie erotyczne? Zdziwił się Marcin.
Majewska nie wytrzymała i walnęła go książką w głowę. Marcin zerwał się ze śmiechem z krzesła i zaczął uciekać, Majewska goniła go po całej sali.
- Aneta, uważaj na palec - zawołałem.
Zatrzymała się
- Taki wielki, a taki głupi - powiedziała.
- Wysoki jak brzoza, a głupi jak... - Marcin zaczął się skręcać ze śmiechu.
- jak koza - dokończył Rafał i nagle wszyscy zaczęli rżeć, bo Kozą w szkole nazywali mnie
z powodu mojej brody.
- Niech się pan nie gniewa - powiedziała przez załzawione śmiechem oczy Anka.
- Wszystkim wam życzę takiej głupoty - powiedziałem.
- No pewnie - poparła mnie Majewska.
Powoli uspokajali się.
- Rzuciłem już raz bułat... - zacząłem czytać dalej
wiedziałem, że nie zdzierżę, królów takie tłumy
znajdując co dzień.
- Wydałeś sąd dumy,
że nikt prócz ciebie dziełu nie podoła - Marcin spoważniał w roli Skrzyneckiego.
- Szkoda, że nie jest pan opiekunem samorządu - powiedział Rafał.
Dziewczyny zatopiły nosy w książkach.
- Pani Rajewska nie wie co robić, nie ma pomysłów - kontynuował Rafał - coście tak ucichły -
Rafał zwrócił się do dziewczyn - to one chciały panią - powiedział z niechęcią.
- Pani nie jest taka zła - stanęła w obronie opiekunki Anka.
- Baby to trzymają razem - podsumował Irek.
- Jeszcze całe półrocze, może coś pani Rajewska wymyśli - powiedziałem.
Samorząd rzeczywiście w pierwszym półroczu zamarł, a jedyną akcją jaką przeprowadził było
sprawdzenie czy uczniowie noszą przy sobie chustki do nosa. Przyzwyczajeni do mnie uczniowie chodzili skwaszeni i wiedziałem, że pani Rajewska w przyszłorocznych wyborach przepadnie z kretesem. Oczywiście, jeśli te wybory się odbędą. Rajewska miała bowiem coraz większy wpływ na dyrektorkę szkoły, a grono pedagogiczne zawsze niechętnie patrzyło na samodzielność uczniowską. Na szczęście moje akcje stały nadal nieźle.
Przeczytałem -
- Niechaj kolejno rosną dyktatory,-
patrz po sali, jak nasi statyści się puszą,
co jeno który cień idei schwyci,
kruszynę inszej niż myśl Chłopickiego
już tworzy książkę.....
- Generał nas satyrą mierzy, godząc trafniej,
niż dyktatorską dłonią w myśl spraw narodowych. - czytał Marcin Skrzynecki.
- Satyrą trafnie kłuty, sok trucizn surowych
wszczepiłem sobie w krew i krew się burzy - czytałem ja.
- Znam ją z dawna - niech jeno dłoń krajowi służy. - przeczytał Marcin.
-Oto dziś dzień krwi i chwały...- dziewczyny zaczęły śpiewać.
- Boże, będziemy musiały śpiewać przy ludziach - westchnęła Magda.
- A myślisz, że ktoś przyjdzie? Spytał ironicznie Irek.
- To prawda, dla kogo my się właściwie męczymy? - Zirytował się Rafał.
- Na Dziadach był tłum - zaoponowała Anka.
- Raz się zdarzyło - westchnęła Magda.
- Trafiło się ślepej kurze ziarno - Marcin wygłosił sentencję.
- Przyjść to może przyjdą, ale kto to zrozumie? - Martwiła się Majewska.
- Zrobimy programy jak w prawdziwym teatrze - powiedziałem - i wyjaśnimy o co w tej sztuce
chodzi, część na pewno zrozumie.
- Przyjdą, będą chcieli zobaczyć pana na scenie - po namyśle stwierdziła Majewska.
- Obrzucić pomidorami - dodał Marcin.
- Wysoki jak brzoza...- chórem zaczęli Anka, Rafał i Magda.
Marcin jak zwykle rechotał na cały głos.
Publiczność to jednak rzeczywiście był problem. Do prawdziwego teatru młodzież zwykle chodziła z wycieczkami szkolnymi, zwykle raz w roku, często rzadziej. Klasyka, może z wyjątkiem
Fredry, uważana była za nudy i to przecież już od czasów Gałkiewicza, a może i wcześniej,
książki właściwie też nie były w modzie - dla kogo więc robić teatr?
Większość moich uczniów interesowała się techniką, matematyką, ekonomią. Z humanistyki
ważne były jedynie języki obce. Rodzice w większości ustawiali swoje dzieci pod kątem przyszłych zarobków, sama szkoła interesowała ich niewiele, a jeśli już, to ważne były stopnie
i obgadywanie nauczycieli. Nauczyciele ograniczali się do prowadzenia lekcji, a po ostatnim
dzwonku uciekali do domu szybciej niż uczniowie. A przecież istniała potrzeba jakiegoś ciekawego życia szkolnego. Sporo osób garnęło się do sportu, w teatrze miałem zwykle nadmiar
chętnych, gazetka szkolna była czytana. Uczniowie przychodzili do szkoły po lekcjach, żeby
pogadać, zrobić porządek w klasie, zagrać w ping-ponga. W poprzednim roku na zajęcia moje-
go koła polonistycznego przychodziło czasem trzydzieści czasem więcej osób. Cięcia w budżecie zlikwidowały moje koło, więc teatr prowadziłem społecznie. Najlepszy ze wszystkiego
był czas. W pierwszym roku wolności odżyły patriotyzm i chęć do życia, ale w drugim zaczynały przygasać jakby kolejne polskie powstanie chyliło się ku upadkowi. Po mojej porażce
w wyborach opiekuna samorządu i likwidacji koła, najsilniejszą organizacją w szkole było ZHP
pod wodzą koleżanki Rajewskiej. Główna aktywność harcerzy polegała na dniach mundurowych i śpiewaniu piosenek na zbiórkach. Rajewska jako aktywistka Związku Nauczycielstwa
Polskiego przy każdej okazji krytykowała Solidarność i gadała na Wałęsę, a jednocześnie
dogadała się z proboszczem i zaanektowała przykościelną salę katechetyczną na harcówkę.
Przypuszczałem, że ma w tym jakiś swój interes i przyszłość pokazała, że się nie myliłem.
Moje dzieci kupiła jednym czy dwoma rajdami, na które poszła z nimi w poprzednim roku.
Stosowała metody żywcem przeniesione z socjalistycznych organizacji młodzieżowych
jak widać skuteczne nadal. Anka, Magda i Rafał byli harcerzami, Magda nawet zastępową.
Podobały im się mundury, ceremonia ślubowania, to że ZHP to taka wielka organizacja.
Niemniej ze mną byli nadal. Nie lubiłem Rajewskiej z wzajemnością i przy byle okazji dochodziło między nami do starć: Młodzież określiła to jako niezgodność charakterów, ja widziałem
więcej i to znacznie głębszych przyczyn.
- Pan się zamyślił - stwierdziła nagle Magda.
Anka z niezmąconym spokojem przeczytała
- Jakieś z myślami swymi stacza wojny ;
te walki tylko jego zna sumienie.
- Myślę więc jestem - powiedziałem.
Doczytaliśmy sztukę do końca.
- To da się zrobić - powiedziała Majewska.
- Ja jednak mam najwięcej - biadoliła Magda.
- W końcu jesteś gwiazdą - pocieszył ją Marcin
- Mógłby pan jeszcze przyciąć? - Magda spojrzała na mnie błagalnie.
- Chyba nie da już rady - odpowiedziałem - ale mamy sporo czasu.
- No właśnie, kiedy premiera? - zainteresował się Marcin.
- Myślę, że w okolicach 3 Maja, będzie pasowało - odpowiedziałem.
- Luty, marzec, kwiecień, pół lutego, trzy i pół miesiąca - policzył Irek.
- Mam nadzieję, że sporo zapamiętamy na próbach - uspokajałem.
- Majewska podpowie - Rafał przeciągnął się.
- Majka to się wszystkiego nauczy na pamięć - roześmiała się Anka.
- Dostaniemy coś za to? - Zapytał Rafał.
- W teatrach marnie płacą - odparłem.
- Wie pan, on zbiera na paliwo - śmiał się Marcin.
- Tak naprawdę, to nigdy nie miałem piątki z polskiego na koniec roku - wyjaśnił Rafał.
- Bo robisz błędy i jesteś małogramotny - stwierdziła Anka.
- Ty jesteś wielcegramotna - obruszył się Rafał.
- Żebyś wiedział - odcięła się.
- Taka piątka na koniec roku przydałaby się - po zastanowieniu stwierdził Marcin.
- Naciągacie pana - uznała Majewska.
- Ty i Anka, to i tak będziecie miały piątki, a my? - Magda nie mogła mi darować zeszłorocznej
czwórki.
- Może będzie nowa skala ocen? Powiedziałem.
- Szóstki? - Zapytała Anka.
- I pały - wtrącił Marcin.
- No to może dostanę piątkę - ucieszył się Rafał.
- Może będzie, ale dopiero w przyszłym roku - powątpiewał Irek.
- Pewnie tak - przytaknąłem - namawiałem panią dyrektor, ale chyba na razie nic z tego.
- W niektórych szkołach już są szóstki, a my ciągle w ogonie - narzekała Anka.
- No to jak będzie? - nie dawał mi spokoju Rafał.
- Mnie za ten teatr też nie płacą - wymigiwałem się.
- Ale pan to jest...- westchnęła Magda.
Byli dobrymi uczniami, zwłaszcza Anka i Majewska, chłopaki trochę się obijali, a Magda miewała wzloty i upadki, czasem potrzebowała jakiejś ostrogi, żeby wziąć się do nauki.
- Jakieś ten teatr będzie miał znaczenie dla stopni - powiedziałem ostrożnie.
- Pewnie - znów wtrącił się Marcin - jak ktoś nawali to mu lufę.
- Ty się zamknij, bo jeszcze cię pan posłucha - przestraszyła się Magda.
- Wiecie, co macie robić - powiedziałem - Rafał mniej błędów, Irek więcej pisać, Marcin mniej
się lenić, Magda wyrównać loty, Anka wznosić się wyżej, a Aneta więcej luzu w wypracowaniach.
- Łatwo mówić - westchnął Rafał.
- Weź słownik, poczytaj trochę, co jakiś czas zrobię ci dyktando - klarowała mu Anka.
- Czy ona jest naprawdę taka dobra? - Rafał zniecierpliwił się.
- Nie najgorsza - odpowiedziałem.
- Pan ją lubi - sceptycznie pokręcił głową Marcin.
- Nie wypieram się - powiedziałem - ale nie w tym rzecz.
- To się tylko tak mówi - ironizował Marcin.
- Pan ma gust - przytaknął mu Irek - dziewczyna ładna, niegłupia, z bogatego domu.
- Ale to są matoły - westchnęła Anka - szkoda gadać.
- Ja wiem? - zastanowiłem się - może mają rację?
- O Boże! - Anka machnęła ręką - już nic nie powiem.
- Jeszcze jej źle - roześmiał się Rafał - jakby nas uczyła pani, to ja bym miał piątkę.
- Jaki pewny siebie - obruszyła się Majewska.
- Takie jest życie - skonstatował Marcin.
- Anka ma ze wszystkiego piątki - stwierdziła Magda - nieważne czy pan, czy pani.
- I tak upadła wasza teoria - roześmiałem się do chłopaków.
- Niemniej coś w tym jest - Marcin jak widać nie został przekonany do końca.
- Pan jest sprawiedliwy - przyznała Majewska.
- Ale mam swoje słabości - rozłożyłem ręce.
- Któż ich nie ma - patetycznie rozgrzeszył mnie Marcin.
Zrobiło się późno.
- Koniec na dzisiaj - powiedziałem
Krzyknęli chórem - do widzenia - i już ich nie było. Krzesła oczywiście zostawili na sali. Nie
wołałem ich. Nie spieszyło mi się. Sam odniosłem je do sąsiedniej klasy. Gdybym tego nie zrobił, rano byłaby awantura o to, że teatr zostawia bałagan. Grono pedagogiczne patrzyło na
mnie krzywo za te darmowe zajęcia. Praca społeczna dobra była za komuny, teraz nikt niczego nie chciał robić bezpłatnie. Dyrektorka krzywiła się też na zapalone światło, pocieszałem się, że już niedługo dni będą dłuższe. Na jakieś dodatkowe pieniądze nie mogłem liczyć, szkoła też. Samorząd finansował jedynie koło sportowe, a i to marnie. Miałem nadzieję, że może jakiś konkursowy sukces załatwi nam sponsora, ale tegoroczny konkurs teatralny odwołano. Próbowałem więc jakoś przetrwać myśląc, że w końcu znajdzie się jakieś rozwiązanie.
Jeszcze rok temu wszystko wyglądało inaczej. Umowy okrągłostołowe obiecywały rozwój
właśnie zajęć pozalekcyjnych, planowałem więc stopniowe przenoszenie moich zwariowanych
czy też jak mówiono kontrowersyjnych i nowatorskich metod z zajęć nadobowiązkowych
na normalne lekcje. Kiedyś staczałem boje z wszechwładnymi inspektorami i partyjnymi metodykami teraz twierdzono, że to co robię, może byłoby dobre w szkole prywatnej, a dodatkowo
ksiądz twierdził, że zajęcia pozalekcyjne to wynalazek komunistów. Z poczuciem bezsilności
oglądałem programy i filmy o szkołach na zachodzie, gdzie pokazywano jako nowoczesne
metody te, które ja stosowałem od lat, obrywając za nie po głowie wtedy i teraz. Czy jednak mogłem spodziewać się czegoś innego? Na stanowiskach metodyków pozostali ci sami ludzie,
moja opiekunka metodyczna zamieniła tylko fotografię Jaruzelskiego na ołtarzyk z Wałęsą, katechetą
był w naszej szkole emerytowany matematyk, do niedawna jeszcze członek egzekutywy,
mówiący o marksistowskim podejściu do nauk ścisłych, Rajewska właśnie w zeszłym roku
założyła drużynę ZHP, a solidarnościowy kurator w ciągu jednego roku dorobił się toyoty.
W sprawie partyjnego katechety rodzice byli nawet u biskupa, ale ten stwierdził, że w młodości
matematyk był dwa lata w seminarium więc ma kwalifikacje. Większość nauczycieli szkoły
była co prawda w Solidarności, ale ta bytność ograniczała się do płacenia składek. Na zebraniach związkowych nie było nigdy kworum i jak dotąd nie wybraliśmy nawet władz. Dyskusje
w pokoju nauczycielskim dotyczyły głównie pieniędzy, a raczej ich braku, czasem panie dawały wyraz swoim lękom przed narastającą przestępczością. Wybrana przez nas w zeszłym roku
dyrektorka, z którą jeszcze niedawno obalaliśmy komunistyczne porządki, coraz bardziej zbliżała się do Rajewskiej i grupki młodych nauczycieli aktywnie udzielających się w Solidarności Pracy. Kiedyś podsunęła mi pod nos książkę Bujaka "Przepraszam za Solidarność", a po moim głosowaniu na Wałęsę w wyborach prezydenckich wyraźnie zwiększyła dystans. Tworzył się w naszej szkole jakiś socjalistyczny kapitalizm, a jedynym moim sojusznikiem był piramidalny bałagan, w którym na szczęście nikt nie miał pewności jak powinno tak naprawdę być. Z tego względu mogłem więc jeszcze robić swoje i szczerze mówiąc, chciałem zrobić tak wiele jak tylko się da. Swoją dość mocną pozycję w szkole zawdzięczałem głównie poparciu uczniów i ich rodziców, ale wyborcza porażka z Gajewską osłabiła mnie nieco, właściwie po raz pierwszy, do niektórych nauczycieli dotarło, że uczniowie mogą woleć kogoś bardziej ode mnie.
Lubiłem wieczorną szkolną pustkę. Miałem dyrektorski klucz od tylnych drzwi i często zostawałem w szkole sam. Przygotowywałem lekcje na następny dzień, uzupełniałem dziennik,
w spokoju i ciszy mogłem coś napisać. Tego klucza, który dostałem jeszcze od jej poprzedniczki dyrektorka jak dotąd nie odważyła się mi odebrać. Dostałem go zresztą wcale nie
w uznaniu zasług. Po prostu kilka lat temu odbywały się w szkole wieczorowe zajęcia
hufca pracy. Uczyłem tę trudną młodzież, a że lekcje kończyły się późno i nikogo już w szkole
nie było, dostał mi się ten klucz. W pewnym momencie sytuację wykorzystali uczniowie
z mojej klasy i zaczęli pojawiać się po lekcjach, głównie żeby pograć w siatkówkę i ping-ponga. Wtedy tak jakoś sam zrobił się teatr, powstała szkolna gazetka, na kasetach magnetofonowych zaczęło nadawać szkolne radio. Wtedy urodził się kabaret, powstał nielegalny samorząd i małoletnie demokratyczne podziemie. Słuchaliśmy nagrań Jacka Kaczmarskiego, Piwnicy pod Baranami, Młynarskiego. Zorganizowaliśmy nawet szkolną wigilię. Aż dziw bierze, że nie zainteresowały się tym żadne władze. Kiedy zajęcia hufca skończyły się, dostałem medal zasłużonego dla obronności kraju. Kiedy hufiec rozwiązano obecność moja i uczniów po lekcjach była już czymś tak zwyczajnym, że pozostawiono mi klucz. Kłopoty zaczynałem mieć dopiero teraz. Nowa dyrektorka przebąkiwała o zmianie zamków w szkolnych drzwiach. Zaczynałem widzieć, że paradoksy świata tego nie skończyły się wraz z poprzednim ustrojem, a życie po prostu jest silniejsze niż takie czy inne formacje historyczne i społeczne.
Sprawdziłem czy okna w sali gimnastycznej są zamknięte i poszedłem na piętro do pokoju
nauczycielskiego. Miałem w jego kącie pod oknem swoje krzesło i szafkę, na której zwykle
piętrzył się stos książek. Lubiące porządek koleżanki zawsze miały do mnie pretensje o ten
bałagan i były oburzone, kiedy jakaś wizytacja przyczepiła się do brudnych talerzyków i starych kapci w ich części pomieszczenia zostawiając w spokoju mój kąt.
Wróciłem myślami do Warszawianki. Byłem coraz bardziej przekonany, że nadaje się właśnie
na szkolne przedstawienie. Chciałem jednak czegoś więcej, marzył mi się prawdziwy szkolny
teatr, kilka wystawień tego samego spektaklu, dwie może trzy premiery rocznie. To było do zrobienia. Warszawianka mogła być dobrym początkiem, w młodszych klasach rośli następcy
moich dzisiejszych aktorów, z czasem i mnie powinno przybywać doświadczenia. Wydawało
mi się, że tym się różnię od Rajewskiej. Ona potrzebowała jakiegoś powierzchownego błysku,
który byłby odbiciem do kariery, ja chciałem zrobić taką szkołę, jaką czasami widziałem w kinie. Szkołę z teatrem, klubem sportowym, radiem, gazetą, prawdziwym samorządem. Taką miniaturę prawdziwego świata, w której uczeń mógłby spróbować siebie w różnych rolach i wybrać samodzielnie to, co chce robić w dorosłym życiu. Do tego nie potrzebne były nawet wielkie pieniądze, na razie wystarczała chęć i chęci właśnie brakowało najbardziej. W szkole
mocno jak nigdzie indziej trzymały się stare struktury i przyzwyczajenia, kolejna reforma
powodowała kolejny bałagan, po którym wszystko wracało do starego porządku. Nauczyciele
powtarzali wyuczone przed wielu laty lekcje, najważniejsze było dla nich utrzymanie dyscypliny, powszechnie straszono i karano, tępiono niezależnych i samodzielnie myślących, zabijano
ciekawość rutyną i nudą. Uczniowie albo się bali, albo olewali wszystko i wszystkich, zabawiali
się podstawianiem nóg, polowaniem na młodsze klasy, w końcu sięgali po alkohol i narkotyki.
W pokoju nauczycielskim trwały wieczne swary, tworzyły się plotki i intrygi, słychać było powszechne biadolenie na brak pieniędzy. W takich szkołach zwykle był jakiś jeden nawiedzony
nauczyciel, który robił co mógł, żeby skończyć jak Stasia Bozowska. Nie uważałem się za
nawiedzonego. Wiedziałem, czego chcę i konsekwentnie do tego dążyłem, przeznaczając na
to niemal cały swój czas, odkąd w odmętach młodości utonęło całe moje życie prywatne.
Od pewnego czasu miałem jednak poczucie, że nie wystarczam, że staję się coraz bardziej
osamotniony, tracę wiarę w zwycięstwo i chyba zaczynam po prostu czuć zmęczenie.
Pasowała mi ta postać Chłopickiego, człowieka dobrze znającego swoje rzemiosło, realnie
oceniającego sytuację, wiedzącego jak zwyciężać, a jednocześnie widzącego, że początek
klęski ma miejsce w nim samym, w ludziach wokół niego, w narodzie, w Polakach. Może
wtedy nie widziałem tego jeszcze tak wyraźnie i myślałem, że Chłopicki to tylko postać
historyczna i teatralna, niemniej czułem, że to ktoś duchowo mi bliski i chyba zbyt surowo
osądzany przez potomnych. widziałem Warszawianki w teatrze. Oczywiście znałem
fragmenty kroniki ze spektaklu z Węgrzynem i Solskim, ale to było wszystko. Widziałem
więc tylko scenę ze starym wiarusem. Całą inscenizację musiałem więc wymyślić sam,
no, oczywiście z nimi. Byłem jednak pewny, że będzie to nasza Warszawianka i nasza mała
legenda powstająca w cieniu tej wielkiej. Myślałem sobie też, że właśnie Warszawianka jest
zbyt rzadko grywaną sztuką, a przecież jest tak klasycznie teatralna z zachowaniem zasady
trzech jedności, obrazowością, rolami dla wielu aktorów w różnym wieku. Takie samo sedno
teatru, kwintesencja. Cóż, w dobie eksperymentów może trudno ją było udziwnić?
Może uważano ją za antyradziecką? Przyszło mi też do głowy, że gdyby Jaruzelski zachował się tak jak Chłopicki, a nie jak Wielopolski, mielibyśmy jeszcze jedną historyczną postać i być może byłby to dzisiaj inny kraj, ale nawet gdyby go nie było, byłaby to Polska.
Zresztą kto wie? Może właśnie takiej postawy Jaruzelskiego Rosjanie by się przestraszyli?
Może wcześniej upadłby mur berliński? Może generał dokonał 13 grudnia najgłupszego wyboru w życiu, wybierając hańbę zamiast tryumfu? Przecież Chłopicki też nie wierzył w sens powstania, tak jak Jaruzelski w Solidarność. Hej, kto Polak na bagnety... Ocalała materia narodowa, duch skarlał. Teraz nadmiar materii tłamsił resztki niezależnego, samorządnego ducha. Zaczynałem lubić Chłopickiego, może i chciał się układać z Rosjanami, ale nie użył Czwartaków do rozpędzenia podchorążych. Historia ci nie wybaczy generale J. Przypomniał mi się Cyklop Terleckiego i żałosny, sparaliżowany, nie mogący zmienić czasu, przeznaczenia, swojego losu Wielopolski. Może ktoś napisze kiedyś dramat pod tytułem Ślepy generał?
Zaczynałem czuć jak powoli, jeszcze blado, jeszcze nieśmiało pojawiają się w ciemnych,
szkolnych korytarzach duchy Wyspiańskiego, Chłopickiego, listopadowych oficerów, powstańców, młodzieży, bezgłośnie unosi się melodia Oto dziś dzień krwi i chwały... Jak nadciągają
uśpieni rycerze tego ducha, którego właśnie zabrakło, niosąc pomoc i wypełniając dziury
w narodowej dumie. Taki chyba był niewidzialny sens tego co robiłem. Potrzebowaliśmy
Chłopickiego i Warszawianki nawet o tym nie wiedząc i do tego żeby być Polakami
i do tego, żeby nie wstydzić się być Polakami. Ja i sześcioro moich małych bohaterów
otwieraliśmy drzwi narodowego skarbca, chcąc naprawić wielkie winy możnych ostatnich
lat. Zaczynaliśmy kolejny polski bój o olszynowy zagajnik, jakiś niezbyt ważny skrawek
polskości, ale przecież to rzeczy małe składają się na te wielkie i przecież bój o ten
mizerny lasek decydował o losach bitwy. Jeśli jeszcze miałem jakieś wątpliwości co do
pomysłu i jasności sensu, to umocniło się we mnie przekonanie, że tak trzeba, że nie można
się cofnąć
- Na koniec bez rozwagi, bez czucia, pamięci,
Żołnierz jako młyn palny nabija,- grzmi,- kręci
Broń od oka do nogi, od nogi na oko...
Tak to wczuwałem się w swoją rolę teatralną i zgłębiałem rolę życiową. Sam w pustej szkole,
jak uczeń zostawiony za karę.
Dodaj komentarz