Próba II
Próba II
Majewska uważnie studiowała opis dekoracji.
- Co to są pilastry? - zapytała.
- Takie filary wystające ze ściany, jakby wmurowane - przyłożyłem do ściany długopis - o tak.
- Acha, tak jak ta rura centralnego w kącie? - upewniła się.
- Mniej więcej - roześmiałem się.
- Dwa okna mamy, prawie zupełnie jak tu napisane, drzwi tylko jedne - zmartwiła się.
- Trudno, co prawda dla Wyspiańskiego drzwi były ważne, ale nic nie poradzimy - odparłem.
- Takie drzwi to jak obie kulisy na prawdziwej scenie - myślała głośno.
- Ciepło - odpowiedziałem - miał Wyspiański poczucie teatru.
- Myślał o tym jak aktorzy mają wchodzić i wychodzić? - spytała.
- Pytanie retoryczne - roześmiałem się - wyobrażał sobie całą inscenizację,
Z korytarza dobiegły głosy Anki i Magdy. Weszły do sali przez główne drzwi szarpiąc się
z zacinającym zamkiem.
- Jesteśmy - oznajmiła Anka.
- Słychać - powiedziała spod okularów Majewska. Majewska nosiła skośne, dość twarzowe okulary.
- Ależ ta szkoła to ruina! - irytowała się Magda, nie mogąc teraz zamknąć drzwi.
- Ojej! - zawołała Anka - proszę pana, wyłamałyśmy drzwi!
- Ty głupia - strofowała ją Magda - było nic nie mówić, teraz będzie na nas.
- Dzień dobry - Rafał wszedł przez przebieralnię czyli naszą kulisę.
- Rafałku! Ratuj! - wołała Anka - popsułyśmy drzwi!
Rafał podszedł do dziewcząt i obejrzał drzwi z miną fachowca.
- Popsuły, proszę pana - zawyrokował - zasuwka jest zamknięta, a drzwi otwarte.
- Może da się zamknąć - ucieszyła się Anka i przekręciła zamek - zamknął się!
Teraz drzwi zamknęły się bez trudu.
- Nic nie rozumiem - dziwiła się Magda - zamek był zamknięty, a drzwi się otworzyły?
- One się tak otwierają - powiedział Rafał.
Były to podwójne drzwi, których zasuwka nie trzymała dobrze i jeśli pchnęło się jednocześnie
obie połowy, otwierały się jak wrota.
- Pamiętacie Beatę Jabłkowską? - zapytałem.
- Była w tej klasie z Wojtkiem i Sebastianem? - Majewska lepiej pamiętała chłopaków z klas,
które już skończyły szkołę.
- Tak - potwierdziłem - otóż kiedyś na jakiejś próbie Sebastian powiedział Beacie coś, co ją
Rozwścieczyło. Słowo daję, nigdy nie widziałem takiej furii. Podbiegła do tych drzwi i niemal je
rozerwała. Z pół godziny musiałem ją przekonywać, żeby wróciła. Czułem się jak dyrektor teatru błagający primadonnę, żeby nie zrywała kontraktu. Od tamtej pory te drzwi są takie.
- To dobrze - powiedział Rafał - woźne zawsze zamykają salę na przerwie, a my i tak wchodzimy.
- To znaczy, że nie my popsułyśmy - odetchnęła Magda.
- Chodź Magda będziemy zachowywać się jak primadonny - z niewinną miną powiedziała Anka.
- Prosiłby nas pan, żebyśmy zostały? - zapytała Magda.
- Czy ja wiem? - zastanowiłem się.
- To ja sobie idę - Anka ruszyła w kierunku drzwi.
- Ach, Anno! nie opuszczaj nas! Rafał upadł na kolana wyciągając ramiona w emfatycznym
geście.
- Phi! - Anka obojętnie wzruszyła ramionami.
- Powiedziałabyś do pana phi? - zapytał Rafał.
- Do jakiego pana? - zdziwiła się Anka.
- No, do naszego - wyjaśnił Rafał.
- Do ciebie przecież mówię - Anka nie mogła zrozumieć, o co mu chodzi.
- Ale ja gram pana - tłumaczył Rafał.
- Acha - zrozumiała - No to chyba zostanę.
- E tam, co z ciebie za primadonna - powiedział Rafał wstając z kolan i otrzepując spodnie.
- No właśnie - wtrąciła się Majewska - Beatę pan błagał przez pół godziny, a ty od razu mówisz, że zostaniesz.
- Dobra - powiedziała Anka - Rafał klękaj i proś.
- A daj ty mi spokój, brudno tutaj, te woźne chyba wcale nie sprzątają - zezłościł się Rafał,
nie mogąc doczyścić kolan.
- Uklęknij Rafałku, dam ci chusteczkę - prosiła Anka.
- Pewnie zasmarkaną - Rafałowi wróciło poczucie humoru.
- No wiesz! - Anka uniosła się dumą.
- A co? Może ty nie smarczesz? - Rafał nie dawał za wygraną.
- Smarczę Rafałku, ale… - nie dokończyła.
- Ale nie w chusteczkę? - przerwał.
- W chusteczkę, ale nie w tę, tę pokazuję jak pani Rajewska sprawdza, jest czyściutka - śmiała
się Anka.
- Widzi pan - z politowaniem pokiwał głową Rafał - jaka to oszukanica.
- Anka ma dzisiaj humor - stwierdziłem.
- Rzeczywiście - przytaknęła - mam jakiś dobry dzień.
- Nie chwali się dnia przed zachodem słońca - Marcin właśnie wszedł i wołał tubalnie od proga.
- Co go napadło z tymi przysłowiami? - zdziwiła się Majewska - ciągle tak gada.
- A gdzie podziałeś Irka? - spytała Magda.
- Irek idzie - odpowiedział Marcin.
- Idę, idę - zawołał Irek z przebieralni.
- Wiesz Marcinku, że my z Magdą jesteśmy włamywaczki? Anka wzięła teraz na warsztat
Marcina.
- To was zamkną - zawyrokował Marcin.
- Nie, bo my jesteśmy takie niegroźne włamywaczki, my się tylko tak trochę włamałyśmy
i już nie będziemy - informowała Anka.
- Wyłamały zamek w tych drzwiach do sali - wyjaśnił Rafał.
- Przecież był wyłamany - zdziwił się Marcin.
- Ale myśmy o tym nie wiedziały -- tłumaczyła Anka.
- Proszę pana, dzień dobry, co dzisiaj robimy? - zapytał wchodząc w końcu Irek.
- Musimy pomyśleć trochę o dekoracjach i spróbować tego, co mamy robić na scenie.
- Dekoracje są opisane tu na początku - powiedziała Anka.
- Gdzie? - dopytywał się Rafał przeglądając książkę.
- No tu, w didaskaliach - tłumaczyła.
- W czym? - zdziwił się Rafał.
- I ty chcesz mieć piątkę z polskiego - z politowaniem powiedziała Majewska.
- O co im chodzi, proszę pana? - spytał Rafał.
- O to, że powinieneś wiedzieć, co to są didaskalia - odpowiedziałem.
- Informacje odautorskie w tekście sztuki - wyrecytował Rafał.
- Jak wiesz, to co się głupio pytasz? - szturchnęła go Anka.
- A co nie wolno? - Rafał udał, że chce jej oddać kuksańca.
- Spokój - fuknęła Majewska - bo w końcu nic dzisiaj nie zrobimy.
- Co to są pilastry? - zapytała Magda.
- Takie jak ta rura - wyjaśniła Majewska pokazując na ścianę.
- Takie rury? - Magda patrzyła na ścianę niedowierzająco.
- Nie rury - tłumaczyła Majewska - tylko takie filary w ścianie, takie ładne.
- Jak w kominkach? - zapytała Anka.
- Zgadza się - powiedziałem.
- Ale ta Majewska jest mądra - pokręcił głową Marcin.
- A co! - Majewska dumnie zadarła nosa - pan mi powiedział jak was nie było - rozwiała ich
podziw.
- Ale pan jest mądry - Marcin sprostował poprzednie swoje stwierdzenie.
- Za to mi płacą - powiedziałem.
- Kiepsko - współczującym tonem uzupełnił Marcin.
- No, dobra kochani, do roboty - skończyłem temat - ustawmy taką prowizoryczną scenę.
- Skrzynia może być zamiast klawikordu - uznała Anka.
- Materace jak postawić na sztorc będą jak obrazy - kombinował Rafał.
- Okna są, idę po krzesła - stwierdził Irek.
Po pięciu minutach przy bujnej wyobraźni można było uznać, że jesteśmy w podwarszawskim dworku.
- Patrzcie, za oknami pada śnieg - zawołała Anka.
- Tylko nie słychać huku armat - dodał Marcin.
- Ale podłoga ciemna, nieomal czarna - uzupełnił Rafał.
- Proszę pana - zapytała zdziwionym głosem Magda - tu jest napisane, że Maria i Anna siedzą tyłem do widza.
- No właśnie, pan nam mówił, żeby zawsze odwracać się przodem - przytaknęła Anka.
- Taka jest zasada - odpowiedziałem – chyba że czego innego wymaga inscenizacja. Zobaczymy, co z tego wyniknie w trakcie przedstawienia.
Dziewczęta usiadły przy klawikordzie, to znaczy przy skrzyni gimnastycznej, ja stanąłem
po lewej stronie sceny jak chciał Wyspiański.
- A ja gdzie mam stać? - zapytał Rafał.
- Stań na razie przy mnie, trochę z tyłu, od strony dziewcząt, Marcin i Irek z tyłu, niby pochyleni
nad mapami, Aneta przy klawikordzie, z boku.
- Przyniosę stolik - powiedział Irek.
- Teraz powinna być muzyka, jak się kończy Anka z Magdą zaczynacie i patrzcie, odwracacie
się przodem do siebie, a bokiem do publiczności, Magda możesz podeprzeć głowę ręką, łokieć
na skrzyni, bardziej przodem do widowni, Anka tak jak panna z dobrego domu, trochę sztywno.
- Ale proszę pana - Anka pokręciła głową - Magda ma się w salonie opierać na łokciu?
- Właściwie masz rację, ale jest wcześnie rano, poza tym to romantyzm i pewna niedbałość
w modzie, chyba może być, chodzi mi o pewną naturalność.
Magda mówisz spokojnie, ale wyraźnie, żeby cię ostatni rząd słyszał.
Nim Magda zaczęła wszedł Irek ze stolikiem.
- No teraz może być powiedział.
- Odbiegł - mnie groza opadła i lęki - zaczęła Magda swoim nieco matowym głosem
- Magda mówisz do Anki, ale tak żeby publiczność słyszała, nie za głośno ale wyraźnie, Anka
słuchasz jej.
- Ale jakiż powód...- głos Anki zabrzmiał nieco za wysoko.
- Anka, to ma tak wyglądać jakbyś jej przerwała i mówisz do niej, pochyl się do niej trochę
i profilem do widowni - mówiłem.
- Ja się kocham w młodszej - odezwał się Rafał.
- Rafał zbliżasz się do mnie i mówisz do mnie pochylony, ale zerkasz na dziewczyny - ustawiałem Rafała. Odwróciłem głowę w kierunku dziewcząt i zobaczyłem czuprynę Rafała.
- Lepiej będzie jak staniesz z mojej drugiej strony - powiedziałem - i jak będziesz mówił,
cały czas patrzysz na nie.
- Ale jak będę stał z nieco z tyłu, to ich nie widzę - odpowiedział.
- Dobra, stań nieco z przodu, ale nie zasłaniaj mnie - zgodziłem się.
- Może przejdę za panem z prawej strony na lewą, jak Anka będzie mówiła "twoim więc
Rozkazem”? - Rafał główkował dalej.
- Może być - spodobał mi się pomysł - dojdziesz do mnie, kiedy Magda będzie kończyła.
Powtórzyliśmy i jakoś ułożyło się.
- Starsza mi się podoba więcej...- chciałem, żeby mój Chłopicki był raczej mądry niż pomnikowy, raczej doświadczony niż wiedzący lepiej i ludzki dobrze skrywanymi uczuciami.
Taki człowiek pod pancerzem. Mój głos miał jednocześnie ukrywać uczucia i je zdradzać.
- to i ty rozkochany,
a pewno rozkochanyś na śmierć,
czemuż nie tamta - ?
Zazdrościłbym dumy,co jej rysuje czoło.
Patrzyłem na Magdę, jej jasną twarz, ciekawe, że mimo wesołej natury coraz częściej poważ-
ną, nieco zmieszaną moim spojrzeniem i myślałem, że właściwie nie wiem, co tam jej w duszy
gra, co myśli, czuje, przeżywa, którego z chłopaków ma na oku i czy to poważna sprawa. Magda
jest skryta uświadomiłem sobie, szczera, przyjazna, ale do wielu jej sekretów nikt nie ma dostępu, nawet Anka. Chyba była ładniejsza od Anki, ale po prostu nie eksponowała swojej urody.
Może nie była jej jeszcze świadoma, może wychowywano ją surowiej? Wydała mi się teraz
bardziej Ulą niż Pestką. Jakby panny zamieniły się rolami. A może wtedy ją źle widziałem?
- Jej narzeczony właśnie jest w naszym pułku i nawet blisko pana generale.
Usłyszałem głos Rafała. W kim Magda się kocha? - pomyślałem i powiedziałem głośno
- Oczywiście młody -
skoro szlify czuje u ramion
tylko się kochać - któż to?
- Powiemy, aż się czym odznaczy - powiedziała tajemniczo Anka.
Spojrzałem na nią ukosem i jak zawsze zrobiło mi się ciepło koło serca. Te wiecznie błyszczące oczy wprawiały mnie zawsze w dobry nastrój. Dzisiaj błyszczały wyjątkowo, już była Anną z Warszawianki. Entuzjazm, zapał, młodość, wiara, beztroska, poczucie szczególności chwili. Dla takich oczu młodzież chodziła w ogień - rozkochanyś na śmierć - mówił Chłopicki do młodego oficera - na śmierć, byle nie stracić tego błysku w jej oczach, bo jak bez tego błysku żyć?
Zacząłem pierwszą z tyrad Chłopickiego. Brzmiała zgorzkniale, ale prawdziwie. Czułem gniew
nie mogąc otrząsnąć się spod spojrzenia Anki. Starsza mi się podoba więcej - pomyślałem.
Przyszła kolej na Marcina i Irka. Stali nad stolikiem nieco znudzeni.
- To ma wyglądać tak, że najpierw jesteście zajęci mapami, ale zaczynacie przysłuchiwać się
Temu, co mówi Chłopicki i Pac czyli Irek pierwszy włącza się do rozmowy - tłumaczyłem.
Doszliśmy do sceny śpiewania Warszawianki.
- Aneta śpiewaj razem z dziewczynami - powiedziałem.
- Przydałaby się muzyka - stwierdziła Majewska.
- Spróbuję gdzieś znaleźć nagranie - obiecałem.
Majewska lubiła śpiewać i miała mocny, przyjemny głos. Któraś z nauczycielek powtórzyła jej
kiedyś, że ten głos mi się podoba. Od tamtej pory Majewska chętniej śpiewała na imprezach
szkolnych i najlepiej było ją słychać w wycieczkowych chórkach.
- Otóż to, otóż to, zgon! wtedy, gdy trzeba,
żeby Mars w pełnej zbroi gnał przez pola.
Chłopicki rozpoczynał następny monolog. Skróciłem go o połowę, nie bez żalu, ale i tak zastanawiałem się jak tyle zapamiętać. Będę musiał mieć Majewską za plecami.
- Żymirski jakiś pęd śmiertelny budzi - powiedział Marcin posępnym głosem Skrzyneckiego.
W Marcinie drzemały potężne jak on sam możliwości. Chciał grać Skrzyneckiego i rzeczy-
wiście wczuwał się w rolę. Czułem go za plecami i zastanawiałem się, czy nie rośnie mi następca.
- Z dawnaś powinien mieć buławę polną,
niedołęgi, co twego talentu nie znają.
Powiedziałem z przekonaniem. Pomyślałem też, że muszę dopracować dialogi Chłopickiego
ze Skrzyneckim. Wydały mi się ważne w sztuce i w moich relacjach z Marcinem.
Tymczasem Rafał od pewnego czasu oparty o nasz klawikord rozmawiał z dziewczynami.
- I tak Rafale powinno być - powiedziałem - po tym jak kończysz rozmawiać z Chłopickim,
idziesz do dziewcząt i zachowujesz się jak teraz
Magda, Anka i Rafał czytali swoje kwestie. Byli trójką tak ładnych dzieciaków, że miło było
na nich patrzeć. Jeśli Chłopicki patrzył na swoją młodzież malarsko-ojcowskim okiem Wyspiańskiego, a jakże by inaczej, też musiała mu się podobać ta grupa.
Znowu usłyszałem dźwięczący głos Anki.
- że tak bezwzględnie szedł po żywą sławę.
- Młodym się główkom sława ulubiona
śni - bohaterom brałyby serduszka.
Odpowiedziałem swoim tekstem, dziwiąc się jak to branie serduszek pasuje do Anki.
- Jak słyszę, jak miarkuję panna narzeczona - Chłopicki zwrócił się do Marii.
Magda wstała, dygnęła i zapytała
- Czy jak wstanę, to mam stać czy usiąść z powrotem?
- Stać - odpowiedziała Majewska - tam dalej jest, że siadasz.
Chłopicki znów rozmawiał z Anną. Nie musieliśmy z Anką specjalnie się wysilać. W naszych
rozmowach ona zawsze starała się jakoś mnie rozbroić i wyciągnąć na szczerość, a ja bywałem podwójnie czujny. Czasami zamieniało to się w intelektualne pojedynki.
Magda stała i idąc za tekstem zwróciłem się do niej.
Niechaj no panna chwilę popatrzy mi w oczy.
Szkoda, że źrenic ognie jakby łez mgła mroczy.
Ten włosów zaplot, głowy uczesanie
wysokie, rysy ostre, namiętne i dumne,
postawa smukła, gesta, zachowanie,
niski tembr głosu...
Jakże ten opis pasował do Magdy. Wydawała się teraz nawet wyższa. Anka siedziała, Rafał
oparty o skrzynię stał schylony, Marcina i Irka skrywało tło. Jej oczy nie miały blasku oczu
Anki, były niebieskie i głębokie, miała niski, ciepły tembr głosu. Anka była taka "swoja", Magda onieśmielała, sama też była chyba nieśmiała. Rośnie piękna dziewczyna pomyślałem.
- Moje trwogi zna dotąd tylko serce moje...
mówiła Magda.
- Osuwa się ku siostrze na krzesło, powoli siadając - przeczytała Majewska.
Magda osunęła się, Anka dramatycznie podtrzymała ją.
- Chyba dobrze? - zapytała.
- Dobrze - odpowiedziałem.
- Do mnie, dyżurny! - zawołał Chłopicki.
Nie wytrzymali napięcia i zaczęli się śmiać.
- Kto dzisiaj jest dyżurnym? - zapytał Rafał.
- Piegus - odpowiedziała mu Anka.
- Magda była fajna w roli Piegusa - przypomniała sobie Majewska.
- Ale się wtedy bałam! - powiedziała Magda - pierwszy raz grałam w naszym teatrze.
- Najśmieszniej było jak goliła Roberta, tego z pana klasy - Majewska miała tamto przedstawienie przed oczami.
- Co ci się stało chłopaczku? - naśladował moją rolę nauczyciela Rafał.
- Magda jest zdolna - stwierdził Irek.
- O ! Magda znowu gra z panem - uświadomiła sobie Anka.
- A ty z Rafałem - dodała Majewska.
- Dobrze mi się gra z Magdą - powiedziałem
- Dlaczego? - spytała zainteresowana.
- Nie bardzo umiem odpowiedzieć - zastanowiłem się - jakoś cię chyba wyczuwam i potrafię
się dostosować.
- O mnie to już zaczęli mówić, że chodzę z Rafałem - westchnęła Anka - tłumaczyłam, że
jesteśmy parą w teatrze, ale nie rozumieją.
- Właściwie to dlaczego pan ich zawsze obsadza razem? - zapytała Majewska.
- Popatrz, że oni do siebie pasują, jest w nich coś takie samo, jakby byli na jednym tonie - odpowiedziałem.
- A w życiu? - zapytała Anka.
- W życiu, to nic nie wiadomo - rozłożyłem ręce.
- Życie to nie teatr - włączył się Marcin.
- No właśnie, życie to nie teatr - przytaknęła Anka.
- Szkoda - westchnął Rafał.
- Naprawdę ci szkoda Rafałku? - podchwyciła Anka.
- Żartowałem - odpowiedział Rafał.
- Szkoda - westchnęła tym razem ona.
- Zawsze ich widzę w scenie balkonowej z Romea i Julii - roześmiałem się.
- Romeo, ach czemuż ty jesteś Romeo! - Anka wczuła się w rolę.
- Pan chciałby z nami zrobić prawdziwy teatr - powiedziała Majewska.
- Tak sobie myślałem, żeby kiedyś latem wynająć wiślaną barkę i płynąć z wami od miejscowości do miejscowości i co wieczór dawać gdzie indziej przedstawienie. Scena byłaby oczywiście na barce - podzieliłem się z nimi swoim marzeniem.
- Byłoby fajnie - uśmiechnęła się Anka.
- Może kiedyś się uda - powiedziałem.
- W szkole to mógłby być teatr - obudził się nagle Irek.
- Irek mi zawsze pasował na dyrektora takiego teatru - podchwyciłem
- Pewnie - roześmiała się Majewska - Irek ma taką dyrektorską postawę, od razu widać, że
to ktoś.
- Irek będziesz naszym dyrektorem - postanowiła Anka.
- A pan? - zapytała Magda.
- Pan to jest pan - powiedziała Anka
- No tak, pan to jest pan - przyznała jej rację Magda.
- No to koniec przerwy - zamknąłem dyskusję - Rafał podchodzi do mnie, uważajcie, bo to
najważniejsza scena w Warszawiance.
- Słucham, do rozkazu - wyprężył się Rafał.
- Rekonesans powrócił? Idź popatrz. - teraz podchodzisz do okna - powiedziałem.
- Żołnierz idzie - meldował Rafał.
Nie miałem koncepcji rozegrania sceny ze starym wiarusem. Czułem jej dramaturgię, ale przesłaniało ją aktorstwo Węgrzyna i Solskiego. Nie widziałem w niej nas tylko tamtych, miałem nadzieję, że wyjdzie sama z siebie i nie kombinowałem na siłę.
- Znowu wstaję - powiedziała Magda - Panie generale
- Maryo! - zawołała Anka
Magda mówiła dalej :
- Pan chciałeś znać jego nazwisko -
mego narzeczonego -
Mój narzeczony, Józef Rudzki.
- Boże! - zawołałem niezbyt przekonująco.
- Maryniu! - to znowu Magda.
- Proszę pana, ja nic nie rozumiem - zawołała nagle zirytowana Magda - tu jest napisane, że
wstaję, a ja przecież stoję!
- Ona ma rację - przyznała Majewska - nigdzie nie ma, że usiadła, jak wstała.
Uznaliśmy, że Marya po okrzyku Chłopickiego osuwa się na krzesło jakby mdlała i dlatego
Anna krzyczy - Maryniu.
Przyszła kolej na Majewską.
- Uf, tyle mogę powiedzieć - odetchnęła, kiedy skończyła swoją kwestię.
- O rany, znowu mam wstać, a nie wiadomo kiedy usiadłam - zżymała się Magda.
- Chyba siadasz jak skończyłaś mówić - zastanawiała się Anka.
- Coś ten Wyspiański tu pokręcił - Magda próbowała sama rozstrzygnąć problem - to tak
Wygląda, jakbym miała robić przysiady - roześmiała się nagle.
Pomyślałem, że albo Wyspiański wierzył w inteligencję reżyserów, albo sam na tyle mocno
przeżywał tę scenę, że nie zauważył niedokładności własnych objaśnień.
Próbowaliśmy dalej. Irek zastąpił na razie starego wiarusa.
- Będę się musiał zastanowić nad tą sceną - powiedziałem
- To jest trudne - przyznała Magda - ja rozumiem, że ten żołnierz przynosi tę wstążkę, co
ona dała narzeczonemu i że ona się domyśla, ale jak to zagrać?
- W tej scenie jest śmierć - powiedziałem łagodnie - to zawsze jest trudne, a zwłaszcza
dla takich młodych ludzi jak wy.
- Nikt bliski mi jeszcze nie umarł - powiedziała Anka.
- Mnie też - dodała Magda.
- Oby jak najdłużej tak było - uśmiechnąłem się do nich.
Przeczytaliśmy trochę tekstu. W rozmowie Chłopickiego z Maryą z przyjemnością słuchałem
niskiego głosu Magdy, a w moim głosie zabrzmiał jakby ojcowski ton.
Nagle Magda zacięła się.
- Jak ja mam mówić do pana - ty? - stropiła się.
- Mówisz nie do pana tylko do Chłopickiego - śmiała się Anka.
- Ale jakoś nie mogę - opierała się Magda.
- To przecież teatr - przekonywałem ją - możesz to zagrać.
- ty, ty byłeś nasz Lew! - wykrztusiła w końcu Magda
Doszliśmy do sceny, w której generałowie namawiają Chłopickiego do objęcia dowództwa.
Chłopaki ucieszyli się, bo w końcu oni teraz mieli głos. Wreszcie chórek mógł zawołać:
- Prowadź nas dyktatorze, prowadź, prowadź wodzu!
Zszedłem z chłopakami ze sceny za naszą kulisę.
- O Boże, będziemy musiały grać same! - zawołała Anka - Siostro... zaczęła i roześmiała się.
- Co ci tak wesoło? - zapytała Magda.
- Bo tu jest, że się chwiejesz, a ja wołam - siostro - jak w szpitalu.
Magdzie udzieliła się jej wesołość.
- Panny, dograjcie to, bo późno się robi - powiedziałem
Chichocząc dokończyły scenę. Nadszedł młody oficer.
- Mam ją pocałować w rękę! - wrzasnął nagle Rafał.
- Czemu nie? - Anka uśmiechnęła się zalotnie.
- Akurat, ani myślę - zaparł się Rafał.
- Wyobraź sobie, że jestem twoją ciocią - namawiała go Anka.
- Niczego sobie nie będę wyobrażał - Rafał zaciął się na serio.
Pokazałem Rafałowi jak pocałować zamiast ręki Anki własny kciuk. Ucieszył się z rozwiązania. Anka była nieco zawiedziona. Przyczepiła mu jakiś kawałek papieru zamiast wstążki.
Magda zeszła ze sceny i stanęła przy mnie.
- Oni naprawdę pasują do siebie - powiedziała.
- A Majewska to będzie tam tak siedzieć? - zapytał nagle Irek.
- Aneta, zejdziesz ze sceny razem z Magdą - uznałem rację Irka.
- A jak zapomnę? - przestraszył się Rafał.
- Stąd ci będę podpowiadać - powiedziała z kulisy Majewska.
Rafał uspokoił się.
- On ma mnie pocałować! - wrzasnęła naraz Anka - tego już za wiele, w rękę, to w porządku,
ale nie będę się z nim całować!
- Nie przy ludziach - ironizował za moimi plecami Marcin.
- Niech pan coś wymyśli - prosiła Anka.
- Wyobraź sobie, że jestem twoim wujkiem - dogryzł jej Rafał.
- Dobrze, zrobimy tak - odezwałem się - Anka robisz taki ruch, jakbyś chciała mu się rzucić
na szyję, a ty Rafale wyciągasz rękę w stronę okna i mówisz - pułk czwarty, Anno, Anka woła
Czwartacy, chcę widzieć i biegnie do okna, acha i rzuca wstążkę na klawikord.
- Tak, tak, bardzo dobrze pan wymyślił - ucieszyła się Anka.
Dograły razem z Magdą zakończenie.
- Zadowolony pan? - zapytała Majewska.
- Na dzisiaj może być - odpowiedziałem - mniej więcej wiemy, co mamy robić.
- Boże, jak późno - zawołała Anka - musimy lecieć.
- Poustawiajcie wszystko na swoich miejscach, na poprzedniej próbie nosiłem po was krzesła powiedziałem. Uwinęli się migiem. Zawsze jak chcieli, byli szybcy. Usłyszałem jeszcze ich do
widzenia z korytarza, a potem piski dziewcząt obrzucanych śniegiem przed szkołą.
Jakoś nie było mi wesoło. Powoli docierał do mnie tragizm Warszawianki. O ile przyjemniej było przygotowywać z nimi komedie. Zależało mi jednak, na pełnej gamie uczuć, czułem, że oni
potrzebują też czegoś poważnego. W końcu to tylko teatr myślałem, graliśmy komedie, teraz czas na tragedię - tylko, że tak jakoś łatwo stawaliśmy się jej bohaterami. Gnębiło mnie niejasne przeczucie czegoś niewesołego, czegoś, co mogło się wydarzyć naprawdę. Znad Warszawianki unosiła się mgła polskiego losu. Stracone pokolenia młodzieży, przegrani generałowie, upadające powstania. Trudno było uwierzyć w Papieża Polaka, zwycięstwo Solidarności, prezydenturę Wałęsy, w to duże polskie szczęście i to moje małe szkolne promieniujące z oczu Anki, Magdy, Rafała i innych. Czyżbyśmy to właśnie my mieli zbierać tryumfy dawnych klęsk?
A może czeka nas ten sam los co listopadowych, styczniowych, warszawskich powstańców?
Dwa lata wolności mijają, ile jeszcze takich lat? Już zaczynają się polskie kłótnie, już mamy
na kopy mędrców, przywódców, udzielnych królów. Jeszcze chucham na tych swoich najzdolniejszych uczniów, jeszcze chronię jak umiem, ale już zaczynam hartować polskimi tragedia-
mi. Do czego ich hartuję? A może to tylko memento? Może tylko trochę soli, ot, dla smaku?
Rozejrzałem się po sali. Dzisiaj zostawialiśmy po sobie porządek, to znaczy oni zostawiali. Co prawda niewiele było do sprzątania, w ogóle niewiele było na tej sali. Niekompletne
drabinki, dwa nieco sfatygowane materace, skrzynia gimnastyczna, trzy długie rozchybotane
ławeczki. Wszystko to stało na brudnej, podchodzącej wodą z cieknących kaloryferów podło-
dze. Tę podłogę położono kiedyś chyba w niezbyt fachowy sposób, bo przy każdym mocniejszym stąpnięciu wydobywał się spod klepek szary pył i na nic się zdawało mycie i pastowanie. Woźne zresztą już dawno machnęły ręką na tę syzyfową pracę i dzisiejsze żale Rafała były w pełni usprawiedliwione. Obrazu dopełniały bliżej nieokreślony kolor ścian i nieco zatarty
napis kredą na jednej z nich - CHCEMY DYSKOTEKI. To była nasza sala gimnastyczna i to
był nasz teatr. Skrzynia, czyli obecnie klawikord miała długi teatralny staż. Najpierw była domkiem babci Czerwonego Kapturka, potem warszawską dorożką w inscenizacji wierszy Oppmana, zagrała też Redutę Ordona, trumnę w Dziadach, żłóbek w kilku różnych pastorałkach, mur stoczni w piosenkach o Solidarności, nawet tron królewski w przedstawieniu o Konstytucji 3 Maja. Właściwie była nieodzownym elementem dekoracji w każdym przedstawienia, opoką trwalszą niż nigdy niezawodząca Majewska. Materace też bywały przydatne. W Czerwonym Kapturku były oczywiście babcinym łóżkiem, innym razem ustawione jak domek z kart, udawały górski szczyt, można było na nich usiąść i nie pobrudzić się, można było przypiąć do nich jakiś inny element dekoracji. To było takie typowo polskie kombinowanie, ale też i nie najgorsza zabawa. Nikt nam nigdy nie dał pieniędzy ani na dekoracje, ani na kostiumy, trzeba było więc używać tego co było w zasięgu ręki. Nadwyrężyliśmy więc kilka ławek, wykorzystując je jako podesty, podniszczyliśmy kotary z sali fizycznej używając ich do wystroju kaplicy w Dziadach, moje koleżanki chowały przede mną rzutniki świetnie nadające się na reflektory, adiutant wstępował na starą rurę kanalizacyjną jak na działo. Właściwie nigdy nie brakowało nam tylko chęci i pomysłów. Notoryczny polski brak broni, amunicji, pieniędzy, wszystkiego, czego zwykle potrzebowaliśmy był i naszym udziałem, chyba nawet myśleliśmy, że nie może być inaczej, że właśnie tak jest, jak jest. Oczywiście marzyły nam się prawdziwe scena i kurtyna, ale były to marzenia mało realne. Przez pewien czas mogliśmy wykorzystywać stare tablice, ale po którychś wakacjach zniknęły i znowu zostaliśmy z niczym. Tak to nasze scenografie były bardziej awangardowe niż dekoracje Szajny i przynajmniej w tym
utrzymywaliśmy się w czołówce nowatorów.
Po drugiej próbie zaczynałem już jakoś widzieć nasze przedstawienie. Wyłoniły
i zaczęły układać się poszczególne sceny, widoczne były i trudności, i niektóre rozwiązania.
Najbardziej byłem pewny swoich aktorów. Magdzie, co prawda kiedyś zdarzyło się zapomnieć
tekst, ale mówiły wtedy w chórku z Anką i Anka dociągnęła scenę do końca. Majewska pomyliła wiersze jako przodownica chóru w Dziadach, ale sytuację uratowała Magda, Rafał mógł palnąć jakieś głupstwo na próbie, ale przed publicznością nie zawodził. Ciekawe, że jak się mylili to właśnie w chórach, kiedy musieli liczyć tylko na siebie, byli bezbłędni. Stanowili jednak jakiś zespół i miałem poczucie, że udźwigną przedstawienie. Najmniejsze zaufanie miałem do siebie. Zastanawiałem się, czy nie nazbyt ambitnie porwałem się na rolę Chłopickiego.
Jak zapamiętać tyle tekstu? Zawsze podziwiałem pamięć aktorów. Gra, kreacja postaci,
całe aktorstwo mogły być lepsze, gorsze, dobre, złe, ale tekst przecież trzeba znać na pamięć.
Jak dotąd grywałem z nimi niewielkie rólki, a i to sobie pomagałem. Jako nauczyciel w Marku
Piegusie miałem ściągawkę ukrytą w dzienniku, jako Radost w Ślubach panieńskich zaciąłem
się i w całej bezradności zawołałem obrażonym tonem wielkiego aktora - czy ta suflerka śpi, czy co? Wzbudziłem ogólną wesołość i jakoś poszło dalej. Nie mogę się jednak wygłupiać grając Chłopickiego. No tak, będę musiał ukrywać wewnętrzną niepewność wodza, żeby nie
udzieliła się żołnierzom. Pocieszało mnie trochę, że po dotychczasowych poprzedzonych licznymi próbami spektaklach zostawały mi w głowie wiersze Fredry, Słowackiego, Mickiewicza
i innych, jakoś tak po prostu zapamiętywałem kwestie swoje i nieswoje. Zaczynałem rozumieć,
że po wielu latach nauczycielstwa można znać na pamięć całego Pana Tadeusza.
Oto muszę mieć odwagę tysiąckrotną i wstąpić w zawroty. Co by się nie działo, teatr musi grać -
zanuciłem sobie pod nosem.
Zamknąłem salę i poszedłem do pokoju nauczycielskiego. Przypomniałem sobie
dzisiejszą wesołość Anki. Czasami myśli o niej roztapiały wszystkie moje troski. Skojarzyłem
sobie, że chyba zbliżają się jej urodziny. Może to dziś? Zastanowiłem się. Sięgnąłem po dziennik ich klasy i sprawdziłem. Były za dwa dni. Może to powód jej dobrego humoru? W jej wieku
to jeszcze powód do radości. Szczerze mówiąc ta moja grupka rzadko była smutna. Rzadko
nawet byli poważni. Czasami pojawiał się w nich przelotny cień dojrzałości, ale zaraz ustępował miejsca słońcu. Czasami docierały do mnie wieści o jakichś ich problemach, ale nie było
to zazwyczaj nic poważnego. Jak dotąd ich dzieciństwo było chyba szczęśliwe. Może właśnie
dlatego potrzebowali soli? Dlatego nie buntowali się przeciwko graniu tragedii?
Zwykle wyczuwałem potrzeby emocjonalne i intelektualne swoich uczniów. Wyszukiwałem
odpowiednie, nie zawsze zgodne z programem teksty. Nie krzywili się na nie jak na lektury
obowiązkowe. Zaspokajałem popyt nie dbając o wykonanie planu. To była cała tajemnica
mojej popularności wśród uczniów i wiecznych kłopotów z metodykami. Tymczasem okazy-
wało się, że w ten sposób są w stanie strawić Mickiewicza, Słowackiego, Wyspiańskiego,
całą tę niezachwycającą nikogo klasykę i nawet polubić ją. W koncepcji tego mojego szkolnego teatru klasyka miała być podstawą. Myślałem o czymś bardziej współczesnym, ale tworzonym na sprawdzonym fundamencie. Drażnił mnie wrzeszczący i rozbiegany teatr eksperymentalny i młodzież chwytająca się za Becketta bez uprzedniej znajomości choćby z Szekspirem. Śmiałem się, że takie są właśnie efekty picia wódki na czczo i byłem przekonany, że na drodze do sztuki pewnych spraw nie da się przeskoczyć. Wydawało mi się czasami, że jestem bardziej konserwatywny od moich uporządkowanych metodyków, uważających mnie za eksperymentatora. Różnica polegała chyba głównie na tym, że ja wsłuchiwałem się w swoich uczniów, a tamci w bełkot dostojników państwowych, ja służyłem uczniom, tamci władzy. Niewiele zmieniło się wraz z nadejściem wolności. Poprzednie dogmaty rozsypały się, ale w amoku swobody każdy tworzył własne i dogmatyzm jako taki ostał się. Cóż, nawet anarchiści robią dogmat z anarchii, a nihiliści nie potrafią zaprzeczyć nihilizmowi.
Mnie przyświecało sokratejskie pytanie - jaka jest prawda i bałem się, że tak jak mistrza oskarżą mnie w końcu o deprawację młodzieży.
Śnieg za oknem padał coraz gęstszy, był późny wieczór. Wychodząc, słyszałem w pustej szkole tylko własne kroki.
Dodaj komentarz