Próba XII
Próba XII
- Jak tam po świętach? - zapytała Majewka.
- Jak to po świętach - odpowiedziałem - trochę odpocząłem, trochę się ponudziłem.
- To tak jak ja - kiwnęła głową.
- A to nagranie Warszawianki pan zdobył? - przypomniała sobie.
- Tak - uśmiechnąłem się - odwiedziłem pewną starą znajomą, zdziwiła się nieco, ale nagranie mam.
- Zdolne pan ma znajome - Majewska popatrzyła na mnie uważnie.
- Akurat ta rzeczywiście jest zdolna - przytaknąłem.
- A wie pan co mi przyszło do głowy w święta? - zapytała.
- Zamieniam się w słuch - zainteresowałem się.
- Zastanawiałam się gdzie jest mój mąż - roześmiała się - to znaczy mąż tej pani domu, ojciec Anny i Marii.
- Ciekawe pytanie - przyznałem.
- Dzień dobry, święta, święta i po świętach - mówiły spod drzwi Anka i Magda.
- Właśnie się zastanawialiśmy, gdzie wasz ojciec - poinformowała Majewska.
- Mój wyjechał zaraz po świętach - westchnęła Anka. Jej tata od kilku lat pracował w Niemczech.
- Mój też - zawtórowała Magda. Jej ojciec skolei pracował na Śląsku. Czasami zastanawiałem się, czy przypadkiem te długie nieobecności ich ojców nie zbliżyły ich do siebie, a także do mnie.
- One rzeczywiście są jak siostry - zdziwiła się Majewska.
- Taki nasz wspólny los - przytaknęła Anka.
- Tylko, że Anecie chodzi o jej męża, a waszego ojca - odezwałem się.
- Nic nie rozumiem - Magda spojrzała na mnie jak na kogoś niespełna rozumu.
- Dobrze się pan czuje po świętach? - zapytała Anka patrząc na mnie z lekkim niepokojem.
- Ale wy jesteście nierozgarnięte - roześmiała się Majewska - w Warszawiance przecież gram waszą matkę, a nie ma ani słowa o waszym ojcu.
- Rzeczywiście - stwierdziła Magda - a już myślałam, że z panem coś nie tak.
- Po świętach, to różnie być może - dodała Anka - ale fakt, że w nie wiadomo, co się dzieje z ojcem Marii i Anny.
- Wyjechał do roboty - sarknęła Magda. Roześmiały się - O Boże - zawołała nagle Magda - zapomniałam przynieść tę czapkę dla Napoleona.
- Madzia jednak ma sklerozę - uznała Majewska.
- Ale ją zrobiłam - mówiła Magda - i tę maskę też tak przemalowałam, że może być, przyniosę na następną próbę.
- Dzień dobry - do sali weszli Rafał z Michałem.
- Witamy posiłki - popatrzyłem na Michała.
- Takie tam ze mnie posiłki - machnął ręką Michał.
- On zawsze jest taki skromny - powiedziała Anka.
- Skromność to zaleta - uznała Majewska.
Pod drzwiami powstał jakiś rumor i do sali weszli Irek, Marcin i Misiek.
- O Misiek - powiedziała Magda - który ty jesteś ?
- Bury - odpowiedział niezbyt grzecznie bliźniak.
- To Irek - roześmiałem się - ma na policzku pieprzyk.
Misiek natychmiast zakrył policzek.
- Jak mają coś zbroić to zawsze tak robią - ucieszyła się Majewska - żeby nie było wiadomo, kóry jest który.
- Pan już i tak wie - Misiek oderwał rękę od twarzy.
- Brakuje jeszcze Zenka - powiedział Marcin.
- Pewnie nie przyjdzie - mruknęła Anka.
- Zobaczymy - sam byłem ciekawy, czy Zenek zdecyduje się przyjść.
- O, a udało się panu znaleźć to nagranie? - zapytała nagle Magda.
- Pan ma taką zdolną znajomą, która nagrała nam Warszawiankę - jak zwykle w takich sytuacjach Majewska wyręczyła mnie w odpowiedzi.
- Nigdy nie chwalił się pan taką znajomą - Anka była nieco zaskoczona.
- Bo to nieładnie się chwalić - Rafał popatrzył na nią ironicznie.
- To bardzo dawna znajoma - wyjaśniłem - niemniej sympatyczna i nawet się ucieszyła, że może pomóc.
- To chyba przebieramy się i ustawiamy dekoracje? - zapytała Majewska.
- Tak by wypadało - przytaknąłem.
- A my w co się mamy przebrać? - spojrzał na mnie Misiek.
- Michał w mundur - powiedziałem - pogadaj z chłopakami, co i jak, materiał na epolety i pasy jeszcze jest, a ty - zwróciłem się do Miśka - jakoś na ciemno, najlepsza byłaby czarna marynarka, biała koszula i czarna, albo granatowa krawatka.
- Mam taki czarny jakby staroświecki garnitur - ucieszył się Irek - zrobi się.
Ustawiliśmy dekoracje, dziewczęta poszły się przebrać, ja też.
Scena zapełniła się, Misiek i Michał byli nieco zdezorientowani. Literata ustawiłem przy klawikordzie, Małachowski usiadł obok Paca.
- Nie powiedział pan, dlaczego nie mam męża - powiedziała Majewska, kiedy już mieliśmy zacząć.
- Jakiego męża? - zdziwił się Marcin.
- Majka gra naszą mamę - wyjaśniła Anka - a w przedstawieniu nie ma naszego taty.
- Rzeczywiście - odezwał się Irek - powinienem to zauważyć.
- Może gdzieś walczy? - podsunęła Magda.
- Wtedy by chyba coś o tym było w tekście - powiedziałem.
- To pewnie zginął - stwierdził Marcin.
- Jeśli zginął, to jak sądzicie kiedy? - zapytałem.
- Chyba dawno - kombinowała Anka - inaczej te panny byłyby w żałobie, a nie na biało.
- Jak dawno? - pytałem dalej.
- Będzie jakieś parę lat - zaczął po swojemu Marcin.
- Myślę, że to można określić dość precyzyjnie - powiedziałem - kiedy była poprzednia wojna ?
- W 1812 - odpowiedział Irek - wyprawa Napoleona na Moskwę.
- Ano właśnie - zgodziłem się.
- To wcale nie parę lat tylko dziewiętnaście - policzyła Anka.
- W takim razie te dziewczyny były wtedy bardzo małe - skojarzyła Magda.
- No tak, teraz mają około dwudziestu lat - myślała głośno Majewska - to jak zginął miały może jakieś dwa, trzy.
- Tak sobie myślę, że Marya może mieć jakieś dwadzieścia dwa, trzy, najwyżej cztery lata, a Anna może właśnie dziewiętnaście ? - mówiłem.
- Mogła się urodzić już po śmierci ojca - domyśliła się Anka.
- A skąd pan wie? - zapytał Rafał.
- Jest taki mały ślad - powiedziałem - Marya zachowuje się tak, jakby pamiętała ojca, Anna jakby nie pamiętała. Zwróćcie uwagę, Marya ma żal do Chłopickiego nie tylko o śmierć narzeczonego, ale też o to, że był jak lew i zawiódł. Wydaje mi się, że ten kiedyś widziany ojciec urósł w jej oczach do rozmiarów nadczłowieka, dlatego też wyolbrzymiała postać Chłopickiego. Anna raczej przygląda się Chłopickiemu jak komuś nieznanemu, budzi jej podziw i ciekawość, ale w granicach zdrowego rozsądku. To by było takie psychologiczne ujęcie - zakończyłem.
- Marya mogła widzieć jak ojciec odchodził na wojnę i matka się z nim żegnała, może też dała mu jakąś wstążkę? - wyobrażała sobie Magda.
- Tak właśnie myślę - przytaknąłem.
- On mógł wcale nie zginąć - wtrącił się Irek - mógł dostać się do niewoli i może jest gdzieś na Syberii?
- To też możliwe - przytaknąłem - pani domu, jak się zdaje, nie wyszła drugi raz za mąż, więc być może po prostu miała nadzieję, że ojciec jej córek wróci, może nawet długo na niego czekała.
- A może on po prostu wyszedł po papierosy? - wypalił Marcin.
- Dwadzieścia lat temu - popukała się w głowę Anka.
- Też możliwe - zgodził się Marcin.
- Tak naprawdę to niczego nie wiemy na pewno - roześmiałem się - może zginął, może jest na Sybirze, może na emigracji, może po prostu umarł, albo uciekł od rodziny, ale ta śmierć w wyprawie na Moskwę wydaje mi się najlogiczniejsza, bo i wiek tych panien i popiersie Napoleona...
- Marya ma dwadzieścia jeden lat, a Anna osiemnaście - powiedział nagle Irek.
- A ty coś taki pewny? - zdziwiła się Anka.
- Bo posłuchajcie - ciągnął Irek - na ścianach wiszą portrety z roku 1810. Wygląda to tak jakby w tym właśnie roku urządzano ten dom. Możliwe, że to było zaraz po ślubie Majewskiej, to znaczy pani domu i w tym samym roku mogła urodzić się Marya.
- Mogła urodzić się wcześniej - przerwał Marcin.
- W tamtych czasach dzieci rodziły się raczej po ślubie - poparłem Irka.
- Właśnie - zgodził się Irek - a jeśli jest tak jak pan mówi, że Anna urodziła się już jak ojciec poszedł na wojnę, to najpóźniej mogła urodzić się w 1813 roku, więc może mieć osiemnaście lat.
- To by się zgadzało - powiedziała Majewska.
- W każdym bądź razie mogło tak być - potwierdziłem.
- To by też znaczyło, że historia się powtarza - westchnęła Magda.
- Chyba też takie jest przesłanie Warszawianki - zauważyłem - on nie wróci już, mówi Marya, mogłaby dodać tak jak ojciec.
- Brr! - wstrząsnęła się Anka - to dla mnie za smutne.
- Anna to według mnie jakaś nadzieja w tej sztuce - uśmiechnąłem się do Anki.
- Niech pan wreszcie puści tę melodię - znieciepliwiła się Majewska.
Nastawiłem magnetofon.
- Znajoma ostrzegała mnie, że może nie być tak prosto przy tym zaśpiewać, nie wiedziała jaka wam będzie odpowiadała tonacja, a ja jak wiecie słuchu nie mam i nie umiałem powiedzieć, co i jak - tłumaczyłem.
- To nic - powiedziała Anka - i tak ładnie będzie z muzyką.
- Będziemy musiały tylko trochę poćwiczyć - stwierdziła Majewska.
- Ładnie gra ta pańska znajoma - zauważył Rafał.
- Właściwie jest harfistką - uchyliłem rąbka tajemnicy - ale zaczynała od fortepianu.
- Gra na koncertach? - zapytała Majewska.
- W orkiestrze - odpowiedziałem.
- Zaprosił ją pan na premierę? - zapytała Anka.
- Zaprosiłem, ale nie będzie mogła przyjść, zaraz po świętach miała wyjechać z orkiestrą zagranicę, nie będzie jej przez trzy miesiące - wytłumaczyłem.
- Wszyscy wyjeżdżają - znowu weschnęła Anka.
- Ja na raziie mogę obsługiwać ten magnetofon - zaoferowała się Majewska. Tymczasem ja włączyłem drugi, szkolny z nagranym hukiem dział.
- Zaczynamy - powiedziałem.
Dźwięki fortepianu wypełniły naszą salkę. Majewska zatrzymała taśmę.
- Odbiegł - mnie groza opadła i lęki -
zaczęła Magda.
- Właściwie możecie ten początek powiedzieć na tle muzyki - uznałem - grając rozmawiacie, Aneta, wyłącz dopiero jak Rafał zacznie mówić. Spróbowaliśmy, wyszło nie najgorzej.
- Dzień dobry - w drzwiach stał Zenek.
- Jest stary wiarus - odetchnęła Majewska.
- Trochę się spóźniłeś - powiedziałem.
- Nie mogłem wcześniej - odpowiedział Zenek.
- Dobrze,wiesz co masz zrobić z tymi pasami? - popatrzyłem na niego.
- Wiem, byłem w pana klasie - odpowiedział. Bo rzeczywiście był w mojej klasiie, kiedy graliśmy Redutę Ordona.
- Rzeczywiście stary wiarus - roześmiała się Magda.
Próbowaliśmy dalej.
- Tu trzeba puścić znów od początku - powiedziała Majewska, kiedy doszliśmy do momentu śpiewania Warszawianki.
- Oto dziś dzień krwi i chwały...
zabrzmiało tym razem z akompaniamentem fortepianu.
- Trochę to nie równo - pokręciła głową Majewska - ale jak poćwiczymy będzie dobrze.
Przerwa świąteczna nie wybiła nas jakoś z rytmu. Nowi aktorzy wyglądali na trochę zdezorientowanych, ale z uwagą przysłuchiwali się naszym dialogom. Misiek coś tam szeptał z Anką, Zenek w kulisie przymierzał ułańskie szelki, Michał siedział i jak to Michał nic nie mówił. Chłopicki chcąc odwrócić uwagę od mającego zaraz naddejść posłańca zwracał się do dam:
- ...Proszę, śpiewajcie panie. Jakieś śpiewy nowe?
Pani domu czyli Majewska odpowiadała z krzesła przy fortepianie
- Nowy śpiew, co się zbudził na wieść o powstaniu.
Pan Delavigne, zapalny francuski poeta,
skomponował słów kilka..
Chłopicki nie wydawał się zachwycony.
- Francuz dal pomysły.
powiedział
- Nasz rymopis, co w polski rytm je ujął ścisły,
mniej dźwięczny, ale bliższy naszemu kochaniu.
Pani domu przedstawiała Literata.
- Misiek teraz ty - szepnęła Anka.
- Tłumaczyłem francuski zapał w polską mowę,
póki jeszcze goreją zapały chwilowe,
choć Francuz dał pomysły - z daleka się patrzy,
nie zgadłby, że pieśń bólem gra.
przeczytał Misiek.
- I tu znowu trzeba puścić od początku - pilnowała muzyki Majewska.
- Zenek - zawołałem. Zenek wyjrzał z kulisy - jak zacznie grać muzyka wchodzisz na scenę. Idziesz bardzo powoli w moim kierunku, zatrzymujesz się przede mną, stajesz na baczność, salutujesz, podajesz mi tę kartkę, czekasz aż ją przeczytam i oddam Rafałowi, dajesz mi tę wstążkę, salutujesz, robisz w tył zwrot i powoli schodzisz ze sceny.
Spróbowaliśmy scenę. Zenek zastosował się do moich wskazówek.
- Pamiętaj tylko, że jak stoisz przede mną, to bokiem do publiczności, tak, żeby widziała ci mi dajesz - tłumaczyłem.
- Może powtórzmy jeszcze raz - wtrąciła się Majewska.
- Nie zaszkodzi - zgodziłem się.
Powtórzyliśmy. Jakoś to chyba było.
- Jestem jeszcze potrzebny? - zapytał Zenek jak skończyliśmy.
- Spieszysz się gdzieś? - zapytała Majewska.
- Spieszę - odpowiedział Zenek.
- Właściwie możesz iść - powiedziałem - tylko przyjdź na następną próbę.
- Mogę mu zrobić te epolety - odezwała się Magda.
- Stary wiarus nie jest oficerem - wyjaśniłem - nie nosi epoletów.
- Aha - Magda zrozumiała - ale niech skombinuje jakiś mundur.
- Jaki mundur? - zapytał Zenek.
- No przebierz się w coś, co by wyglądało jak mundur - tłumaczył Rafał.
- Zaraz - przyjrzałem się Zenkowi - te jasne dżinsy mogą być, załóż do nich tylko jakieś ciemne buty. Założysz moją kurtkę od takiego czerwonego nieprzemakalnego dresu. W czapce będziesz wyglądał jak prawdziwy. A teraz jak chcesz możesz iść.
Zenek powiedział do widzenia i poszedł. Szkoła wyraźnie już go zmęczyła i nawet w pokoju nauczycielskim zawarliśmy niepisaną umowę o przepuszczeniu go bez względu na wszystko do ostatniej klasy. Tylko pani od chemii mogła mu jeszcze wyciąć jakiś numer.
-- Solski to on nie jest - powiedział Rafał - kiedy Zenek zniknął za drzwiami.
- Ale przynajmniej się nie zesr...- Marcin ugryzł się w język. Dziewczyny zachichotały.
- On nie jest taki najgorszy - westchnąłem - za długo tylko siedzi w tej szkole. Ktoś go kiedyś zostawił i chyba od tamtej pory wszystko na niego zrzucano. Słabsi od niego zdawali, a jemu zawsze ktoś postawił dwóję.
- Nie miał szczęścia - uznał Irek.
Próbowaliśmy dalej. Michał-Małachowski wygłosił swój tekst.
- W tym momencie jak Chłopicki ma już zejść ze sceny, Anna gra melodię jednym palcem - zauważyła Majewska - mam puścić taśmę?
- Może być kilka pierwszych taktów - zdecydowałem.
Akompaniament potrzebny był jeszcze samotnej Marii znajdującej wstążkę.
- To chyba wszystko już mamy co potrzebne - uznała Majewska, kiedy skończyliśmy - tylko Zico jeszcze by się przydała.
- Tak to chyba wygląda - przytaknąłem - zostało nam szlifować całość.
- Tutaj pod koniec - odezwał się Rafał - jak już tylko Anka i Magda są na scenie, słychać jak śpiewa wojsko przejeżdżające pod oknami. To możemy my śpiewać zza kulis.
- Też o tym myślałem - pokiwałem głową - spróbujemy następnym razem.
- Mnie to się nawet podoba - odezwał się niespodziewanie Michał.
- W końcu męczymy się już drugi miesiąc - roześmiała się Majewska.
- Mnie to już się czasami wydaje, że mam na imię Marya - powiedziała Magda.
- Gorzej będzie jak mnie się zacznie wydawać, że jestem generałem - zażartowałem.
- Tylko mnie się nie będzie nic wydawało - stwierdziła Anka - tu Anna i tam Anna, nawet jak mi się pokręci to nikt się nie zorientuje.
- Pewnie już ci się pokręciło, tylko sama o tym nie wiesz - zasugerował Marcin.
- Uważaj lepiej Marcinku na siebie - powiedziała Anka - czasami budzisz mój niepokój.
- Taki widać już jestem - Marcin spoważniał nagle.
- Stary wiarus - powiedział nagle Irek.
- Co stary wiarus? - zapytał Rafał.
- Jest ojcem Anny i Marii - dopowiedział Irek.
- O Boże - jęknęła Anka.- czy oni nigdy nie skończą?
- To całkiem możliwe - zastanowił się Marcin - poszedł na wojnę, był ranny w głowę i nie pamięta kim jest.
- Niekoniecznie - zaprzeczył Irek - może właśnie dlatego się nie odzywa, żeby go nie rozpoznali po głosie.
- To znaczy uważasz, że jednak uciekł od rodziny? - zapytałem.
- Tak by wyglądało - Irek skinął głową.
- Nawet gdyby tak było - odezwała się Majewska - to raczej mógłby być ich dziadkiem.
- A właśnie - powiedziałem - w jakim właściwie wieku może być stary wiarus?
- Ja wiem? - zastanowił się Rafał - może ma z sześćdziesiątkę?
- On tak naprawdę nie może być taki stary, bo by się nie nadawał na żołnierza - kombinował Marcin.
- Sześćdziesiątkę, to ma Chłopicki - skojarzyłem sobie nagle.
- Taki stary? - zdziwiła się Magda.
- Widać dobrze się trzyma - uśmiechnąłem się - ale tak naprawdę, to stary wiarus może być młodszy od Chłopickiego. Mnie się ten wiarus zawsze kojarzył z Solskim, ale właściwie może być w wieku Chłopickiego, albo nawet być młodszy.
- Ja mam pewnie jakąś czterdziestkę - doliczyła się Majewska.
- To jesteś starsza ode mnie - uśmiechnąłem się.
- Czasami też tak mi się zdaje - Majewska była wyraźnie rozbawiona.
- Muszę sprawdzić, ile lat ma Skrzynecki - powiedział Marcin.
- I Pac - dodał Irek.
- I Małachowski - odezwał się Michał.
- A ten literat? - zainteresował się Misiek - on się jakoś nazywa?
- Jeśli to on tłumaczył Warszawiankę, to nazywa się chyba Sienkiewicz tyle, że nie Henryk a Karol - przypomniałem sobie.
- Byli krewnymi? - dopytywał się Misiek.
- Nic mi o tym nie wiadomo - odpowiedziałem.
- I tak nie wiadomo tylko, ile lat ma młody oficer - stwierdził Rafał.
- Wiadomo, że jest młody - powiedziała Anka.
- Tak, ale jak stary wiarus nie jest taki stary, to i ten młody może nie być taki młody - filozofował Irek.
- Pewnie, jak Chłopicki ma sześćdziesiąt, to ten młody może mieć czterdzieści - wymyślił Marcin.
- Jak ja mam osiemnaście, to on ma dwadzieścia - zdecydowała Anka.
- Chyba coś koło tego - przytaknąłem.
- Taki młody i już oficer? - zdziwił się Misiek.
- Mógł zostać podchorążym mając lat osiemnaście, poza tym większość polskich żołnnierzy walczących pod Olszynką było bardzo młodych i niedoświadczonych, dla wielu była to pierwsza bitwa - mówiłem.
- To i tak dobrze sobie radzili - uznał Marcin.
- Ten historyczny Chłopicki też tak uważał - potwierdziłem.
- Zawsze byliśmy dobrzy, a i tak w końcu przegrywaliśmy - westchnął Irek.
- Zupełnie jak ja - skojarzyła sobie Anka.
- Może pora to zmienić? - zapytałem.
- Częściowo można - uznał Marcin - możemy być beznadziejni, co prawda wtedy na pewno niczego nie wygramy, ale po pierwsze będzie inaczej, a po drugie będziemy przynajmniej wiedzieli dlaczego przegraliśmy.
- Poniekąd można się zgodzić z takim rozumowaniem - powiedziałem.
- Na następnym konkursie recytatorskim będę się myliła, albo w ogóle wszystkiego zapomnę i będę przynajmniej wiedziała dlaczego odpadłam - mówiła Anka.
- Zwykle to bywa tak - zastanowiłem się - że jesteśmy dobrzy, ale inni po prostu są lepsi, a poza tym wygrywać trzeba się nauczyć.
- Przegrywać też - dodał Irek.
- To już chyba umiemy - roześmiałem się.
- O właściwie to już by można zrobić dyskotekę - Rafał zmienił temat.
- Już nie ma postu - kiwnęła głową Majewska.
- Mam pewien pomysł - powiedziałem.
- To niech pan mówi - zawołała Anka.
- Jak pan ma pomysł, to coś z tego będzie - stwierdził Misiek.
- Więc tak - zacząłem - nauczyciele nie godzą się na dyskoteki w środku tygodnia, na dyskoteki w piątki nie zgadza się ksiądz proboszcz, a w sobotę nauczyciele nie chcą przyjść, żeby was pilnować.
- Zostają niedziele - wtrącił Marcin.
- Nie przerywaj panu - ofuknęła go Majewska.
- Ale - kontynuowałem - 3 maja jest święto i dzień wcześniej można właściwie dyskotekę zrobić.
- Niby tak - zgodził się Rafał.
- Teraz trzeba tylko zacząć naciskać na wychowawców i panią Rajewską, panią dyrektor biorę na siebie. Na ostatniej dyskotece był spokój, więc może nie będzie bardzo dużych sprzeciwów - zakończyłem.
- Trzeba zadziałać - uznała Anka.
- A kiedy zrobimy premierę? - zapytał Irek.
- Po trzecim maja to musztarda po obiedzie - powiedziałem - dzień wcześniej będzie dyskoteka, pierwszego maja, a przecież też jest wolne..
- Właśnie - zasępiła się Majewska - drugi maja też może być wolny, pewnie będą odpracowywać.
- To robimy dyskotekę 30 kwietnia - postanowiła Anka.
- W takim razie premiera będzie 29-go - zdecydowałem - i tak cały tydzień na straty.
- To zostały nam jeszcze trzy tygodnie - policzył Rafał.
- I wszystko gra - podsumował Marcin.
- Jak pana znajoma na fortepianie - roześmiała się Majewska.
- Coś w tym jest - zamyśliłem się.
- A mnie jeszcze coś przyszło do głowy - odezwał się Irek.
- Znowu pewnie coś ci się nie zgadza - Anka popatrzyła na niego ironicznie.
- Tym razem się zgadza - ciągnął Irek - tylko tak sobie myślę, że jak Chłopicki mówi, że starsza podoba mu się więcej, to może mu chodzić o to, żeby ten młody oficer odkochał się z Anny i zakochał w Marii.
- Coś chyba głupio ci przyszło tym razem - uznała Anka.
- Poza tym nie mówi się odkochał z Marii - skrzywiła się Majewska.
- Jak się mówi zakochać w kimś, to odkochać chyba z kogoś - bronił się Irek.
- Jak to jest proszę pana? - Majewska zwróciła się do mnie.
- Odkochać się to neologizm - powiedziałem - i jako taki jak się zdaje w ogóle nie tworzy związku rządu, ale to co mówi Irek jest logiczne i wynika z paradygmatu.
- Jezus Maria - zawołał Marcin - Irek coś ty najlepszego wymyślił?
- Nie zdawałem sobie sprawy, że wymyślam coś takiego - zdziwił się Irek.
- Mógłby pan przetłumaczyć to co pan powiedział? - poprosił Rafał.
- To przecież proste - powiedziałem - czasownik zakochać się rządzi miejscownikiem - zakochać się w kim? w koleżance, w koledze itp. To powinniście rozumieć. Czasownika odkochać się w języku polskim właściwie nie ma, został wymyślony niejako sztucznie, no bo jeśli jest zasunąć i odsunąć, to może być zakochać i odkochać się. Taki wymyślony wyraz to neologizm, o czym też powinniście wiedzieć, ale że neologizmy są takimi dziwolągami w języku, to nie wiadomo właściwie jak się mogą zachowywać np. w odmianie, albo w połączeniach międzywyrazowych. A paradygmat, i tego możecie nie wiedzieć, to wszystkie możliwe formy odmiany wyrazu, nawet te, które nie są używane, ale teoretycznie możliwe i właśnie z takiej możliwości skorzystał Irek.
- To znaczy, że powiedział poprawnie? - dziwiła się nadal Majewska.
- Teoretycznie można by jedzenie wkładać do ust łyżką i tą samą łyżką to jedzenie z ust wyjmować, ale to raczej nie miałoby sensu - wyjaśniałem.
- Jasne, łatwiej wypluć - poparł mnie Marcin.
- Ale to niekulturalnie - śmiała się Anka.
- To znaczy, że Irek gada bez sensu - uznała Majewska.
- To raczej znaczy, że mówienie o miłości wcale nie jest łatwe - uśmiechnąłem się.
- Ma pan rację - zgodziła się Anka.
- To znaczy, że jednak mogę mieć rację - uparł się Irek.
- Posądzasz Chłopickiego o przewrotność? - zapytałem.
- Bo to logiczne - tłumaczył Irek - Młody oficer słucha Chłopickiego i zakochuje się w Marii, a Chłopicki wtedy podrywa Annę, która tak naprawdę podoba mu się bardziej od początku.
- W dodatku ginie tamten Józef i Marya jest wolna - włączył się do dyskusji Marcin - i tak wszystko kończy się dobrze.
- Tak, a Majewska pielęgnuje starego wiarusa i rozpoznaje w nim zaginionego męża - dopowiedziała Anka.
- Przy okazji cud nad Wisłą zdarza się wcześniej, Rosjanie wycofują się i Powstanie Listopadowe kończy się odzyskaniem przez Polskę niepodległości - włączyłem się w tworzenie nowej wersji wydarzeń.
- I okazuje się, że ten Józef wcale nie zginął, tylko uciekł z jakąś kucharką - odezwała się milcząca dotąd Magda.
- Możecie się śmiać - powiedział Irek - ale Chłopicki jako genialny strateg może właśnie coś takiego kombinował.
- Niby na wojnie i w miłości wszystie chwyty są dozwolone - przyznałem.
- A panu Anka się podoba więcej - Rafał przyszpilił mnie wzrokiem.
- I oto właśnie mi chodziło - zatryumfował Irek.
- W takim razie poddaję się - podniosłem ręce.
- Może jednak wrócimy do tego, jak to napisał Wyspiański - powiedziała Anka.
- Kiedy on to właśnie tak napisał - roześmiał się Irek.
- To tyś to tak przekombinował - wzruszyła ramionami Anka.
- Możliwe, że nasze zabawy intelektualne powodują wzrost poczucia niepewności - zauważyłem.
- Szczerze mówiąc, to nie wiem już, o co tak naprawdę chodziło Wyspiańskiemu - stwierdziła Majewska.
- Tego to akurat ja też nie wiem - powiedziałem.
- A czy w ogóle ktoś to wie? - zapytała Anka.
- Możliwe, że Pan Bóg o ile Pan Bóg interesuje się sztuką - westchnąłem.
- To znaczy, że nie ma sensu zastanawiać się nad tym co autor chciał nam przekazać? - zapytał Irek.
- Według mnie nie ma - przyznałem - ważne jest to, co wynika z tekstu, a nie zamiary czy chęci autora.
- Ale jeśli autor żyje, to można się go zapytać - wtrąciła się Magda.
- Można, ale jeśli stolarz by mówił, że chciał zrobić krzesło, a tak naprawdę zrobił stół, to zamiar naprawdę już by nic nie znaczył - przedstawiałem im swój punkt widzenia.
- To chyba nie byłby dobry stolarz - pokręcił głową Marcin.
- Ale gdyby ten niechcący zrobiony stół okazał się dobry - to to jaki był stolarz, nie byłoby ważne - powiedziałem.
- To znaczy, że nie jest ważne, to co się chce zrobić, tylko to co się po prostu zrobi - podsumowała Anka.
- Najlepiej chyba zrobić, to co się zamierzało - odezwał się Rafał.
- Czasami los płata figle - uśmiechnąłem się - Kolumb chciał dopłynąć do Indii, a odkrył Amerykę na przykład. Z pisarzami bywa podobnie, czasami przypadkowo odkrywają coś nowego, czasami nie zdają sobie do końca sprawy, co wynika z ich dzieła, ale to co napisali, po prostu jest i liczy się to, co my z tego odczytamy, a tak naprawdę, to każdy z nas odczytuje książki na swój sposób.
- Ale przecież musi być jakieś najlepsze czy najdokładniejsze odczytanie - uparła się Majewska.
- Też tak myślę - zgodziłem się - ale zawsze będą możliwości różnych interpretacji, wiele punktów widzenia, dla jednego najważniejsze będzie to dla innego tamto.
- Jednym słowem język polski to nie matematyka - uznał Marcin.
- W matematyce też może być na przykład kilka rozwiązań jakiegoś układu równań, wartość pi jest znana tylko w przybliżeniu, jakieś zdarzenia mogą być tylko bardziej czy mniej prawdopodobne - wywodziłem.
- Niby też racja - przyznał Irek.
- Są też przecież różne układy liczbowe, a nawet różne matematyki czy geometrie - dodałem.
- To chyba znaczy, że jednak niczego nie możemy być pewni - westchnęła Anka.
- Możemy być pewni, ale tylko do pewnego stopnia - powiedziałem.
- Właśnie - kiwnęła głową Magda - a czasami chciałoby się być czegoś tak do końca pewnym.
- Czegoś, albo kogoś - podsunąłem.
- Z ludźmi, to rzeczywiście najmniej wiadomo - zgodziła się Magda.
- To co robić, żeby się nie załamać? - zapytała Anka .
- Dobrze mieć trochę wiary, trochę zaufania, otwarte oczy, no i myśleć - odpowiedziałem.
- Albo właśnie nie myśleć - powiedział Marcin.
- Można i tak - zgodziłem się - właściwie myśli się samo, a niektórzy uważają, że myślenie przeszkadza, ja jestem za zachowaniem właściwych proporcji wszystkiego.
- Ja chyba tak jak pan - stwierdziła Anka.
- Takie miewam wrażenie, że myślimy podobnie - powiedziałem.
- Mówił pan kiedyś, że na premierę zrobimy programy - przypomniała sobie Majewska.
- Programy biorę na siebie - uspokoiłem ją.
- Na nas już chyba pora - Rafał spojrzał na zegarek.
- To sprzątamy dekoracje - powiedziałem.
Sprzątnęliśmy dekoracje, rozeszli się do domów.
Dodaj komentarz