Próba XIII
Próba XIII
- Zico przyjdzie? - zapytała Majewska.
- Mówiła, że tak - odpowiedziałem.
- Ona jak powie tak, to tak - stwierdziła Majewska.
- Tak sobie właśnie myślałem ostatnio, że nie mam z wami kłopotów - mówiłem - przychodzicie na próby, nie nawalacie, jest szansa, że się nam uda.
- Tak się jakoś dobraliśmy - skinęła głową Majewska.
- Dzień dobry - przyszedł Rafał.
- Wcześnie dziś jesteś - Majewska spojrzała na niego.
- Mniej więcej jak zwykle - Rafał wzruszył ramionami.
- Ale jesteś wcześniej niż reszta, o to mi chodzi - uściśliła Majewska.
- Aha - zrozumiał Rafał - rozmawiał pan z panią dyrektor o dyskotece? - zapytał.
- Pani dyrektor powiedziała, że jak się znajdą gotowi was pilnować nauczyciele, to nie ma nic przeciwko - poinformowałem go.
- Ilu trzeba znaleźć - zapytał rzeczowo.
- Przynajmniej trzech - powiedziałem.
- Pan się zgodzi? - spytała Majewska.
- Pytanie retoryczne - roześmiał się Rafał.
- Podciąga się - uznała Majewska - to znaczy, że trzeba znaleźć jeszcze dwóch - spojrzała na mnie pytająco.
- Tak wygląda - westchnąłem.
- Pani Dominika i pani Rajewska - Majewska znalazła kandydatki.
- A właściwie, to kto ma robić tę dyskotekę, samorząd? - zapytał Rafał.
- Powiedziałem pani dyrekor, że prosili mnie o wstawiennictwo ci z samorządu - powiedziałem.
- Przestał się pan bawić w dyplomację? - zdziwiła się Majewska.
- Raczej przeszedłem do ataku - uśmiechnąłem się.
- A jak nie będzie wyborów do samorządu? - zaniepokoił się Rafał.
- Według szkolnego regulaminu wybory przygotowuje klasa, która kończy szkołę jako niezainteresowana wynikami - przypomniałem.
- To znaczy pana klasa - uświadomił sobie Rafał.
- I przygotuje te wybory - stwierdziłem - nie sądzę żeby się nauczycielom chciało ze mną walczyć o zmianę regulaminu - dodałem.
- A jak nas nie wybiorą? - zastanawiała się Majewska.
- Pana klasa będzie liczyła głosy - wyjaśnił Rafał.
- Na fałszerstwo nie liczcie - pokręciłem głową - ale jak zrobicie tę dyskotekę i potem następną przed dniem dziecka, to zapomną o tym, jak było w ciągu całego roku.
- To całkiem możliwe - przyznał Rafał - i jeszcze ta Warszawianka.
- Jak z naszej klasy nie wybiorą nas - kombinowała Majewska - to wybiorą Irka, Marcina i Magdę, a więc też jakby nas, wygląda na to, że pan napewno będzie opiekunem w przyszłym roku.
- Mam nadzieję, że ci z waszej klasy będą za mną, a w innych też są jacyś moi ludzie - mówiłem - nie będę miał w przyszłym roku wychowawstwa, więc mogę się zająć samorządem.
- Jakby powiedział Irek - logiczne - powiedział Rafał.
- W każdym bądź razie wielce prawdopodobne - powiedziałem ja.
- Dzień dobry, dzień dobry - wołały od drzwi Anka i Magda.
- Robimy dyskotekę - poinformował je Rafał.
- Pani dyrektor się zgadza? - Anka popatrzyła na mnie.
- Jak znajdziemy trzech nauczycieli do pilnowania - powiedziała Majewska.
- Pan, pani Dominika i pani Rajewska - wyliczyła Magda.
- Jak pani dyrektor się zgadza, to się załatwi - machnęła ręką Anka.
- A następną zrobimy przed dniem dziecka - dodała Majewska.
- Rzeczywiście można - zgodziła się Magda.
- Przybyli ułani pod okienko - usłyszeliśmy nagle chór spod drzwi. Przyszli Marcin, Irek, Misiek i Michał.
- Cała armia - śmiała się Majewska.
- Dobrze, że nie wybili ułani nam okienko - powiedziałem.
- A bo to jedno? - zabasował Marcin.
- To nie ułani tylko chuligani - zrymowała Anka.
- Ania zaczęła pisać wiersze - wydała przyjaciółkę Magda.
- Naprawdę? - zainteresowałem się.
- Madzia bredzi - stwierdziła Anka - z nią ostatnio coś jednak jest nie w porządku, woła że serca nie czuje, siostro i ten czajnik spaliła, może jest nawet niebezpieczna.
- Teraz to Anka bredzi - uznała Magda - jej się teatr myli z rzeczywistością.
- A pamiętałaś tym razem o czapce dla Napoleona? - zapytała Magdę Majewska.
- Jak dotąd nie zapominam dwa razy o tym samym - powiedziała Magda - mam wszystko w torbie.
- A wy już wiecie, który ile ma lat? - zapytała Anka chłopaków.
- Sprawdzaliśmy z Irkiem - przytaknął Marcin - Skrzynecki miał wtedy 44 lata, a Pac 51.
- A Małachowski 66 - dodał Michał.
- Ale pryki - westchnęła Magda.
- Nigdzie nie znalazłem tego Sienkiewicza - zmartwił się Misiek.
- Myślałem, że będą z tym kłopoty - pokiwałem głową - Karol Sienkiewicz urodził się w tym samym roku, w którym Wybicki napisał Jeszcze Polska nie zginęła, a właściwie nie umarła.
- A bo ja wiem kiedy to mogło być? - Misiek nie należał do wybijających się uczniów.
- W 1797 roku - powiedziały jednocześnie Anka i Majewska.
- Ale kujonice - mruknął Rafał.
- To znaczy, że mam 34 lata - policzył zadowolony Misiek.
- No ten to jeszcze od biedy ujdzie - uznała Magda.
- Po śmierci narzeczonego Maria może wyjść za tego literata - kombinowała Majewska.
- Majka myśli jak dobra mama - roześmiała się Anka - będzie szukała męża dla Marii.
- Całkiem możliwe, że ten literat bywał w tym domu z powodu, którejś z panien - powiedziałem.
- Misiek jak to jest? - zapytał Marcin.
Misiek poczerwieniał i wydał jakiś nieartykuowany dźwięk.
- Znaczy się ma pan rację - pokiwał głową Irek.
- To zaczyna być ciekawe - zastanawiała się Majewska - z tych naszych wygłupów biorą się całkiem sensowne rzeczy, tego przecież nie ma w tekście, ale można się tego domyślić. Nigdy nie przypuszczałam, że w książce może być coś, czego nie napisał autor - dodała.
- Jeśli autor nie traktuje czytelników jak przygłupów, to niektóre sprawy zostawia ich inteligencji - powiedziałem.
- A może literat podkochuje się w Majewskiej? - wysunął przypuszczenie Marcin - nie jest jeszcze taka stara i do tego wdowa.
- Też możliwe - uśmiechnąłem się.
- Nie - pokręciła głową Majewska - kocha się w którejś z córek, pewnie w Marii, bo starsza.
- W każdym razie coś w tym jest - podsumował Irek.
- Dzień dobry - zabrzmiało nieśmiało spod drzwi.
- Zico! - zawołała Majewska - teraz możemy zaczynać próbę.
- Spóźniłam się trochę - tłumaczyła - Zico - bo Dorota gdzieś się włóczyła i zabrała klucze.
- Ważne, że jesteś - powiedziałem.
- To ustawiamy dekoracje i przebieramy się - zarządziła Majewska.
Zaczęliśmy rutynowe już przygotowania.
- Jak z naszymi kostiumami? - zapytał Misiek, kiedy byliśmy już gotowi. Michał miał granatowe spodnie od dresu z białymi lampasami i bluzę tego samego koloru, Misiek czarny garnitur z wieloma guzikami, wyglądający rzeczywiście jak z epoki, czarna krawatka dopełniała wyglądu.
- Niczego nie trzeba poprawiać - stwierdziłem. Michał miał prawdziwie marsowy wygląd. Zwykle był poważny i małomówny, teraz w mundurze sprawiał z nas wszystkich najbardziej wojskowe wrażenie. Majewska, którą podejrzewałem o ciche zainteresowanie Michałem, miała jednak niezłe oko skoro rozpoznała ten typ prawdziwie męskiej urody, a jak się zdawało również charakteru. Niewątpliwie obecność Michała dodawała atentyzmu naszemu przedstawieniu. Misiek nie miał wyglądu literata. Jego sylwetka zapaśnnika, z trudem wciskała się w cywilne ubranie. Pozory jednak nieco myliły. Misiek, bowiem chociaż z językiem polskim miewał rzeczywiście problemy, nosił w sobie duszę artysty. Razem z bratem bliźniakiem założyli zespół, grali na gitarach i jakichś elektronicznych instrumentach klawiszowych i to całkiem nnieźle, przynajmniej jak na mój gust. W gruncie rzeczy mnie też zaskakiwała wrażlliwość tego osiłka, ale że naszej publiczności jego talenty były znane, w roli literata nie powinien budzić jej zdziwienia. Tak Misiek jak i Michał byli naszymi czołowymi sportowcami i moje kontakty z nimi bardziej rozwijały się na boisku niż na scenie czy w klasie. Wiązałem z nimi pewne nadzieje zwłaszcza w wielobojach ze względu na sporą obu wszechstronność.W tym roku powinni toczyć zacięte boje na moich czwartkach w przyszłym może nawet na mistrzostwach województwa. Skojarzyłem sobie, że ich włączenie do przedstawienia zbiegło się z początkiem sezonu lekkoatletycznego, jakby teatr miał ze sportem jakiś ukryty związek. Możliwe, że działają jakieś idee platońskie, pomyślałem, a może tylko proste siły przyciągania?
- A jak się panu podoba Napoleon? - zapytała Magda. Biała czapka i maska zrobiły z biologicznego modela coś dziwnego, ale mającego z pewnego oddalenia napoleoński kształt.
- Chyba o to chodziło - powiedziałem.
- Tylko zmarnowała się maska tego Turka - westchnęła Magda.
- Niewielka strata - pocieszyłem ją.
- Ale fajnie - zawołała Zico - kiedy zobaczyła nas i dekoracje.
- Chyba jednak robimy jakieś wrażenie - ucieszyła się Anka.
Zico przyniosła swój magnetofon wyglądający jak konsola i usadawiła się w kulisie.
- Muszę widzieć scenę, żeby wiedzieć kiedy włączać - mówiła.
- Tylko nie blokuj całego przejścia - przestrzegał Rafał.
- Jestem taka mała, że zawsze przejdziecie - śmiała się Zico.
- Jak się skończy kaseta z tymi armatami, to ją przewiń i puść od początku - tłumaczyłem - będzie krótka przerwa, ale trudno. Te armaty niech lecą z mojego magnetofonu,, tu nie musi być super dźwięk.
Zaczęliśmy próbę. Zico włączyła magnetofon. Na jej sprzęcie Warszawianka zabrzmiała czysto i natychmiast wytworzył się właściwy nasrój. Marya i Anna zaczęły swoją rozowę.
- Tu wyłączasz - powiedziała Majewska, kiedy skończyły
- przewiń na początek i czekaj - powiedziałem.
- Tak jest panie generale - odpowiedziała Zico.
Graliśmy dalej. Chłopicki rozmawiał ze Skrzyneckim i Pacem, młody oficer i literat oparci o klawikord szeptali coś z damami.
- Teraz włączasz - Majewska czuwała nad muzyką.
Anna i Marya zaczęły śpiewać. Tym razem wychodziło to nieco równiej.
- Teraz wyłączasz i przewijasz na początek - dyrygowała Majewska.
- Niech pan nam zostawi kasetę, to poćwiczymy - powiedziała Anka.
- Nie ma sprawy - odpowiedziałem.
- Tylko nie skasujcie przypadkiem - zaniepokoił się Rafał.
- Czy my jesteśmy takie niedorajdy? - obruszyła się Magda.
- Na wszelki wypadek mam kopię nagrania - powiedziałem, ale jest nieco gorsza od oryginału, więc uważajcie.
Chłopicki znów wdał się w rozmowę z oficerami. Nagle pojawił się Zenek.
- Znowu się spóźniłeś - powiedziała Majewska wyraźnie zła.
- A już był stary wiarus? - zapytał Zenek.
- Nie było - zirytowała się Anka - ale nie zdążysz się przebrać.
- Kurtka wisi w przebieralni - powiedziałem - czapka też tam jest.
Zenek zamruczał coś i zniknął w głębi kulisy.
Chłopicki tym razem rozmawiał z młodzieżą.
- Znowu włączasz - powiedziała Majewska - Misiek śpiewaj z nami.
- Ja mam dawać takty - Misiek popatrzył w tekst
- Ale śpiewać też możesz - uznała Anka.
- Śpiewać proszę pana? - zapytał Misiek.
- Czemiu nie - odpowiedziałem.
- Zenek jak zaczniemy śpiewać, wchodzisz - zawołała Majewska.
Zaczęli śpiewać, Zenek wszedł i powoli zbliżał się do mnie. W czerwonej kurtce wyglądał tak jak na obrazach, przynajmniej podobnie. Swoją drogą jak łatwo było zrobić z nich ułanów.
- Wyłącz - powiedziała Majewska.
Zenek zrobił, co do niego należało i wolnym krokiem zszedł ze sceny.
- Powinien być ubłocony - powiedział Irek.
- Rzeczywiście - przytaknął Marcin.
- Trudna sprawa - pokręciłem głową - ja mógłbym w ostateczności poświęcić kurtkę, ale szkoda zenkowych spodni.
- Zenek, nie mógłbyś założyć jakichś starych spodni, żeby je można było zabłocić? - zapytała Majewska.
- Takich jasnych? - zapytał Zenek, wychylając się zza kulisy.
- Na jasnych lepiej widać brud - stwierdzła Anka.
- Mam chyba takie stare dżinsy - pomyślał przez chwilę Zenek - ale dziurawe.
- To dobrze - ucieszyła się Majewska - przecież mogły się podrzeć.
- Byle nie na dupie - powiedział poważnie Marcin - bo by wyglądało jakby dostał w tyłek - wyjaśnił.
- Proszę pana jak oni się mogą tak wyrażać? - oburzyła się Zico.
- W wojsku są - powiedziałem - co na to poradzę?
- Ale to w końcu generał - w głosie Anki zabrzmiało zgorszenie.
- No, wyrwało mi się - powiedział przepraszająco Marcin - ale nie można było tego inaczej wyrazić.
- To ja już mogę iść? - zapytał Zenek.
- Możesz - powiedziałem - tylko pamiętaj o spodniach i na następną próbę przyjdź wcześniej. Zenek mruknął coś, co chyba było pożegnaniem i zniknął za drzwiami.
- Jemu wcale nie zależy na tym przedstawieniu - stwierdziła Majewska.
- Nie byłbym tego taki pewien - pokręciłem głową.
- Zenek zawsze sprawia takie wrażenie jakby mu nie zależało - poparła mnie Anka.
- Może dlatego tak łatwo postawić mu dwóję - zasugerowałem.
- Albo już całkiem zobojętniał - wyraził przypuszczenie Marcin.
- Ofiara systemu szkolnego - roześmiała się Magda.
- W jakimś sensie masz rację - przytaknąłem.
Zenek rzeczywiście zebrał na sobie wszystko, co w polskiej szkole było najgorsze, zbieranie niedostatecznych, obniżone oceny ze sprawowania, zostawanie na drugi rok weszło mu już w krew. Co ciekawe jakoś nikt się nigdy za nim nie wstawiał, szczerze mówiąc mnie też potrafił wyprowadzić z równowagi. Tkwiła w nim jakaś złość, która przyciągała złości innych i stał się w końcu szkolnym chłopcem do bicia. Kiedy był w mojej klasie usiłowałem jakoś to zmienić, ale bez przerwy podpadał moim dziewczętom i właściwie pozbyły się go. Jakby już taki był, że nigdzie nie pasował. Klasa Anki i Rafała wpłynęła na niego raczej pozytywnie. Nie tępili go, ale i nie tolerowali głupich zachowań. Raz uparli się, że nie chcą, żeby jechał na wycieczkę. Od tamtej pory uspokoił się. Przestał prowokować konflikty, dokuczać słabszym, zaczepiać dziewczyny. Uczyć co prawda się nie zaczął, ale wyglądało na to, że jakoś próbuje dostosować się do całej reszty. Tą rolą starego wiarusa starałem się utrwalić taki stan rzeczy. Pojawiła się w końcu szansa, żeby Zenek skończył szkołę.
Próba toczyła się dalej.
- Anno, bierz najsilniejszy akord, uderz gromem!
Mówiła Marya.
- Kaśka włączaj - zawołała Majewska.
- Zaczynam czuć się jak żołnierz - roześmiała się Zico - włącz, wyłącz, zupełnie jak padnij - powstań.
- Byłabyś dobrym żołnierzem - odezwał się Marcin - trudno, by było w ciebie trafić.
- A pewnie - powiedziała Zico - nie to co w ciebie.
- Właściwie racja - przyznał Rafał - niebezpiecznie być takim dużym na wojnie.
- Dlatego Marcin został od razu generałem - roześmiałem się.
- Może dlatego Napoleon był takim dobrym żołnierzem - kombinował Irek - zaczął od kaprala, inni ginęli, a on awansował.
- Ciekawa teoria - zgodziłem się.
- Taki mały żołnierz jest nie tylko trudny do trafienia, ale i mało je - mówiła Anka - i do czołgu się zmieści i na mundur potrzebuje mniej materiału...
- i zza krzaków go nie widać - dodał Marcin.
- Tylko takich małych powinni brać do wojska - pokiwał głową Irek.
- Przy obecnym zmniejszaniu wydatków na armię, rząd powinien rozważyć ten pomysł - powiedziałem poważnie.
- Zico uważaj, wezmą cię do wojska - ostrzegła Magda.
- Ja się nie boję - odpowiedziała Zico - przynajmniej nie musiałabym zajmować się młodszym bratem. Jak Majewska powiedziała przewiń, to mi się zdawało, że jestem w domu.
- I odważna jest - stwierdził Misiek.
- Zico ma rzeczywiście ciężko - westchnęła Anka - Dorota się zawsze od wszystkiego wykręci i całe pomaganie w domu spada na Kaśkę.
- Uciekaj Zico do legii cudzoziemskiej - doradził Irek.
- Albo zostań marynarzem - powiedział Rafał.
- Jeśli już, to chyba marynarką - roześmiała się Anka.
- Słyszy pan, co chcą ze mnie zrobić - westchnęła Zico.
- Nie przejmuj się - pocieszyła ją Majewska - nam wszystkim, coraz głupsze pomysły przychodzą do głowy.
- Podobno dlatego, że wiosna - wyjaśniła Magda.
- Zimą też bywaliśmy weseli - zauważył Irek.
- Bo było zimno - wyjaśniła Magda.
- A latem, bo letnio - dodał Rafał.
- Dobra, starczy tego - przerwała pogawędkę Majewska - Zico włącz.
Próbowaliśmy dalej. Zico włączyła jeszcze magnetofon kiedy Marya znalazła wstążkę. Chłopaki z wyraźnym upodobaniem darli się w przebieralni, udając wojskowy chór. Wreszcie skończyliśmy.
- Od następnego razu próbujemy już bez książek - zapowiedziałem.
- Czuję już jak się zbliża premiera - w głosie Anki zabrzmiał lekki przestrach.
- Zaczynacie czuć tremę? - zapytałem.
- Chyba tak - przyznała Magda - coraz częściej myślę, jak to będzie.
- Żebym się tylko zdążyła nauczyć, kiedy włączać - martwiła się Kaśka - muszę przeczytać tę Warszawiankę.
- Pożyczę ci swoją książkę - zaoferował się Irek - pamiętam już całą rolę.
- Niech pan nam da tę kasetę - przypomniała Majewska.
- Przecież jest w magnetofonie - powiedziała Zico.
- A rzeczywiście - skojarzyła Majewska - też już się chyba zaczynam denerwować.
- Nie wygłupiaj się Majka - przestraszyła się Magda - ty masz być jak skała.
- Aneta się raczej denerwuje za nas - uśmiechnąłem się.
- Ma pan rację - pokiwała głową Majewska - chciałabym, żeby się udało.
- Dlaczego ma się nie udać - Rafał nie tracił pewności siebie - po tylu próbach nie może nam nie wyjść.
- Też mam taką nadzieję, ale jednak też się niepokoję - powiedziałem.
- Majewska się boi, pan się boi, jak tu się nie bać? - zastanawiała się Anka.
- To może być niepkój twórczy - zauważył Marcin.
- Całkiem możliwe - przytaknąłem.
- Oby tak było - powiedziała Magda.
- W takim razie ja już nie powiem, co można zrobić ze strachu - włączył się do rozmowy Misiek.
- Ze strachu można zrobić w spodnie - stwierdziła Anka.
- To szczególny rodzaj twórczości - roześmiałem się.
- W takim razie mój braciszek jest wielkim artystą - zawtórowała mi Zico.
- Nasze rozmowy zaczynają schodzić poniżej pewnego poziomu - stwierdził Irek.
- Odezwał się hrabia Pac - skonstatowała Majewska.
- W końcu po tym całym tekście Wyspiańskiego człowiek potrzebuje jakiegoś odprężenia - polemizował z Irkiem Marcin.
- Zgadzam się z Marcinem - skinęła głową Anka - nie można być bez przerwy poważnym i mówić tylko o sprawach wzniosłych.
- Właściwie ja tylko żartowałem - wyjaśnił Irek - niemniej poziom spodni nie jest wysokim poziomem.
- W każdym bądź razie jeszcze nie mówimy o butach - pocieszyła nas Magda.
- Nie widzę niczego nieprzyzwoitego w butach - zastanowił się Irek.
- Chyba, że jak pan kiedyś mówił, ktoś wdepnął w to, o co wtedy pytał się Rafał - wywiodła Anka.
- O im niższych sprawach mówimy, tym na wyższe autorytety się powołujemy - wygłosiłem aforyzm.
- Nic z tego nie rozumiem - westchnął Misiek.
- Bo cię wtedy z nami nie było - wyjaśniła Majewska.
Rzeczywiście, podstawowy zespół naszego teatru miał swoje tematy, swoje przeżycia, swoją atmosferę. Jakoś nie dostrzegałem tego dotychczas, ale właśnie w czasie prób wytworzył się ten nasz wspólny światek. Ta początkowa szóstka przyciągnęła kilka następnych osób i w czasie premiery miała się stać punktem skupienia uwagi miejmy nadzieję licznie przybyłej publiczności. Działała rozpowszechniona w całym wszechświecie zasada przyciągania; słońce, wokół niego planety, wokół planet księżyce, wszystko w powiązaniu z innymi układami, zebrane w galaktykę. Ludzie też skupiają się zwykle wokół jakichś gwiazd, tworzą układy, galaktyki. Tak wokół Ewy kręciło się nasze polonistyczne koło. Kto był gwiazdą naszego teatru? Kto u nas zajmował to centralne miejsce? Wiele wskazywało na Magdę, grała w końcu główną rolę, niewątpliwie jakimś stałym punktem byłem ja, ale gwiazdą w żaden sposób się nie czułem, zresztą w naszej grupce wszyscy wydawali mi się jednakowo ważni, może stanowiliśmy jakieś skupisko gwiazd? Jakiś gwiazdozbiór? Siedem gwiazd jak w Wielkim Wozie. Bardziej jesteśmy antyczno-klasyczni niż astronomiczno-fizyczno-nowocześni. Dla nas ziemia jest jeszcze płaska jak scena, ale przecież w prawdziwych teatrach są też sceny obrotowe. U nas działa jeszcze zasada trzech jedności, nawet nasze rozciągnięte w czasie próby są powtarzającą się tą samą próbą. A jednak w naszych rozmowach pojawia się i względne widzenie rzeczy i przebłyskuje ich nieoznaczoność. Ta nasza klasyczność to tylko tęsknota do uporządkowanego świata, tej bezpiecznej, łatwej do zapamiętania niezmienności, mającej tylko tę jedną wadę nieprawdziwości, sztuczności, a może jednak właśnie zaletę sztuki? Nieprawda, fikcja, sztuka, ale jeśli sztuka, to właśnie prawda, jeśli nawet nie naukowa, to jednak ludzka. Przyszło mi do głowy, że po romantyczenj walce sztuki z religią, w czasach Wyspiańskiego sztuka już miała swoje i tylko swoje miejsce. Jakub wywalczył swoje błogosławieństwo za cenę kalectwa. Sztuka stała się właśnie tą błogosławioną, kaleką prawdą, kaleką, ale jednak prawdą. My też powoli stawaliśmy się bytem, w tych kombinowanych dekoracjach i kostiumach, w swojej naiwnej pasji, w swojej już dającej się zauważyć odrębności. Koło polonistyczne zaczynało się podobnie. Na początku było nas siedmioro, potem dochodzili inni. Jednak nasz teatr był częścią koła, w nim tylko coś się powtarzało, jakbyśmy się odnawiali, odradzali, przebywali raz jeszcze dawną drogę, żeby móc pójść dalej, rozwinąć się, rozkwitnąć.Kryła się za tym jakaś prawda o życiu, jakaś siła mitu, jakiś rytm, który tętnił w nas i wokół nas.
- Zamilkł pan tak jak Michał - Majewska wyrwała mnie z zamyślenia.
- Myślałem właśnie, że na naszych próbach odradza się całe koło - powiedziałem - powtarza się coś, co było na początku, kiedy was jeszcze w kole nie było.
- To chyba dobrze - odezwał się Marcin.
- Mam nadzieję, że tak - odpowiedziałem.
- W życiu to chyba tak jest - wtrąciła się Magda - że jest dobrze, potem źle, a potem znowu dobrze.
- Do niedawna, to mnie się wydawało, że jak coś niedobrego się działo, to zawsze już tak będzie - włączyła się Anka - a teraz nawet czasami myślę, że kiedyś wygram jakiś konkurs recytatorski.
- Dzieciom się wydaje, że jak dostają klapsa, to kończy się świat - uśmiechnąłem się.
- To znaczy, że już nie jestem dzieckiem - stwierdziła Anka.
- Pewnie, można cię tłuc ile wlezie - pokiwał głową Marcin.
- Czy ty wszystko musisz brać tak dosłownie? - zirytowała się Anka.
- Tak jak pan powiedział, a Wyspiański napisał - powiedział Marcin.
- Nie mówiłem, że Ankę można tłuc - zaprzeczyłem.
- Wyspiański też o tym nie pisał - dodała Majewska.
- Czy wy wszystko musicie brać tak dosłownie? - roześmiał się Marcin.
- O, proszę pana, co będzie na czwartku? - zapytał naraz Misiek.
Święta i ferie zaburzyły nam nieco czwartkowy cykl i jak widać sportowcy czekali na następne zawody trochę się niecierpliwiąc.
- Wypadałoby was bardziej rozruszać - zastanowiłem się - zrobimy 100 metrów, skok w dal, rzut dyskiem i przełaj na jeden kilometr.
- O jej - przestraszyła się Majewska - cały killometr?
- Przecież ty i tak nie przychodzisz, to co się boisz? - zapytał Rafał.
- Nie przychodzę, bo się boję - tłumaczyła Majewska - kilometra, to bym w życiu nie przebiegła - dodała.
- Pan ustawia ten czwartek pod Marzenę - rozszyfrował mnie Misiek.
- Czwartek może nie, ale ten kilometr tak - potwierdziłem.
Marzena była w mojej klasie. Ostatnio zaczęła trenować z Robertem i rzeczywiście potrzebny był jej start na jeden kilometr przez mistrzostwami województwa. Popatrzyłem kątem oka na Magdę. Miała obojętną minę. Nie wiedziałem, czy bliskie kontakty Roberta z Marzeną są jej rzeczywiście obojętne, nie starałe się jednak tego dociekać. On nie wróci już, pomyślałem jednak. W przeciwieństwie do Marka stale trzymającego się Ewy, Robert był długodystansowcem tylko na bieżni. Miał zresztą spore powodzenie.
-- Ja przyjdę - zdecydowała Anka - mogę pobiec na sto metrów i poskakać w dal, do dysku i przełaju nie namówi mnie pan.
- Nie mam takiego zamiaru - powiedziałem - do dysku może się da namówić Magda.
- Ja? - zdziwiła się Madzia.
- Pamiętasz jak graliśmy jesienią w koszykówkę? - zapytałem.
- Jak mi pan nie mógł wyrwać piłki? - roześmiała się.
- Ano właśnie - powiedziałem - masz w rękach sporo siły, może okaże się, że w dysku, albo w oszczepie coś zwojujesz.
- Spróbuj Madzia - poparła mnie Anka - przyjdziemy razem proszę pana - zdecydowała za Magdę.
- Właściwie, to naprawdę szykujemy się do bitwy - mówiłem - mistrzostwa województwa są 5 maja.
- Ale się będzie działo! - zawołała Magda - premiera, dyskoteka, zawody.
- A w czym ja wystartuję? - zapytał Misiek.
- Wygląda na to, że w skoku w dal i na setkę - odpowiedziałem - to 100 metrów w czwartek, to właściwie pod ciebie.
Misiek wyraźnie ucieszył się, że o nim też pomyślałem.
- A ja? - Michał przypomniał o swoim istnieniu.
- Masz trochę doświadczenia w oszczepie, ale zdecydujemy po następnym czwartku. Tak naprawdę, to liczę na was w przyszłym roku, ale powalczcie i w tym.
- W przyszłym roku, to może i ja się załapię - westchnął Rafał.
- W tobie, w Marcinie, w Irku drzemią jakieś ukryte możliwości - pokiwałem głową.
- Zwłaszcza w Marcinie - powiedziała z przekonaniem Anka.
- Właśnie Marcin i Irek muszą się trochę rozruszać - stwierdziłem.
- A ja jeszcze pana czymś zaskoczę - postanowił Rafał.
- Byle to była miła niespodzianka, to nie mam nic przeciwko temu - powiedziałem.
- Ja muszę już iść - odezwała się nagle Zico - dziecko mi w domu płacze, Dorota już go raz zostawiła samego.
- Dziękuję, że chcesz nam pomóc mimo obowiązków domowych - uśmiechnąłem się.
- Masz Majka tę kasetę - powiedziała Zico - wyjmując taśmę z magnetofonu - do widzenia - dodała i poszła.
- Wszystko zwalają na tę Kaśkę - westchnęła Majewska - ona tylko czasem może się wyrwać z domu.
- Takie chuchro, a cały dom na jej głowie - przytaknął Rafał.
Sytuacja rodzinna Zico nie była dla mnie do końca jasna. Jej rodzice rozstali się, mama wyjechała zagranicę, ojciec gdzieś przepadł. Kaśka i Dorota zostały z małym braciszkiem i babcią, która sama wszystkiemu nie mogła podołać, podobno większością spraw domowych zajmowała się właśnie Zico.
- Zico, to była zadowolona, że może tu z nami pobyć - stwierdziła Anka - ona czasami już rano jest zmęczona.
- Ich mama podobno chce je zabrać na stałe do siebie, czeka tylko do końca roku - powiedział Rafał.
- Kaśka mówi, że nie pojedzie - odezwała się Magda.
- Tak naprawdę, to i ja nie chciałabym wyjechać z Polski na stałe - pokręciła głową Anka - na wakacje to co innego, ale na zawsze, nie.
- Teraz przynajmniej zawsze można wrócić - powiedziałem.
- Jak ktoś już sprzeda wszystko, co tu ma, to nie tak łatwo - wtrącił się Marcin.
- Człowiek ma prawo zdecydować, w jakim kraju chce mieszkać - mówiłem - na tym polega wolność wyboru, ale mnie też właściwie nigdy nie ciągnęła zagranica.
- Jedni wyjeżdżali, bo musieli, inni bo chcieli - głośno myślał Irek - ludzi czasem trudno zrozumieć.
- Bo ludzie są nielogiczni - roześmiała się Magda.
- Jakaś logika w tym jest - mówił Irek - ale tak to wygląda, jakby każdy miał swoją, każdego by trzeba zrozumieć oddzielnie.
- Trudno się z tobą nie zgodzić - przytaknąłem.
- Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej - podsumował Marcin.
- Właśnie, wypadałoby iść do domu - westchnęła Anka.
Wzięli się za sprzątanie dekoracji.
- Na następnej próbie macie wszystko umieć na pamięć - przypomniała Majewska.
- Jakby co, to podpowiesz - nie przejął się Rafał.
- Nie bądź taki pewny - ostrzegła Majewska.
Chwilę jeszcze przekomarzali się, przebrali się i poszli.
Dodaj komentarz