Próba XV
Próba XV
- I potrafi pan coś poradzić w tej sytuacji? - zapytała Majewska.
A sytuacja rzeczywiście skomplikowała się zupełnie niespodziewanie. Otóż najpierw pani od muzyki, a potem Rajewska oznajmiły, że nie mogą być na dyskotece. Pierwszej wypadły nagle jakieś ważne sprawy na studiach, drugiej zachorowały dzieci. Taka była przynajmniej wersja oficjalna. Prawda była taka, że obie nie chciały mieć nic wspólnego z Mieczykową. Nie wiedziałem, czy kryła się za tym dyrektorka, czy też była to ich własna inicjatywa. Dyrektorce nie wypadało otwarcie zmienić zdania, ale widziałem, że wyraźnie szuka pretekstu. Chyba miała nadzieję, że i ja przyłączę się do bojkotu pani Mieczyk. Ogólnie sprawa była jeszcze bardziej złożona, odbyły się bowiem wybory nauczycielskich przedstawicielli do komisji konkursowej. W pierwszej turze ja, pan od wuefu i najstarsza stażem w naszej szkole nauczycielka uzyskaliśmy największą liczbę głosów. Ciekawe było, że ja dostałem ich najwięcej. Drugą turę wygrał pan od wuefu o jeden głos przede mną, nasza nestorka całkiem przepadła. Tak więc w komsji miało być nas dwóch. Nie zmartwiłem się specjalnie tą niewielką porażką. Prawdę mówiąc sam głosowałem na nauczyciela wuefu, nie mając wielkiego zaufania do starej gwardii. Ten jego jeden zwycięski głos był więc mój. W komisji byłem i tak, a unikałem zazdrości próżnego skądinąd wuefiarza. Właściwie wyglądało to tak, jakby przeważające liczebnie panie wypchnęły po prostu na pierwszą linię mężczyzn. Pan od wuefu był zdecydowanym stronnikiem obecnej władzy, mnie też za takiego uważano, aczkolwiek sama dyrektorka nie była tego aż tak bardzo pewna. W każdym razie hasłem ogółu było - byle nie Mieczykowa. Rada Pedagogiczna zastrzegła nawet sobie, że mamy w komisji głosować zgodnie z jej instrukcją, co było logiczne, ale pachniało historyczną tradycją sejmików. Mimo wszystkich zabezpieczeń jednak, któryś z nas mógł się ześwinić w decydującym momencie, chciano więc jakoś Mieczykową wyeliminować przed walką. W gruncie rzeczy ja też za panią Mieczyk nie przepadałem. Kiedyś nawet popłakała się po awanturze ze mną o salę lekcyjną. Nie brałem udziału jednak w jej tępieniu, a w naszym gronie powoli zaczynała obowiązywać zasada, kto nie z nami ten przeciwko nam. Najsmutnejsze było to, że w tych rozgrywkach o szkolną władzę, uczniowie byli traktowani tak, jakby ich nie było. Obecna dyrektorka była gotowa poświęcić ich dla najdrobnejszej korzyści, Mieczykowa starała się nimi zamanipulować. Pozornie ja i pan od wuefu mieliśmy odegrać rolę króla Salomona, szkopuł polegał jednak na tym, że w naszej przypowieści, kłóciły się dwie nieprawdziwe matki i to bynajmniej nie o dzieci. Kalkulacja Mieczykowej była dość prosta do przejrzenia. Nie próbowała nawet zabiegać o pana od wuefu. Skoncentrowała się na mnie. Gdyby miała mnie po swojej stronie, mogliby ją poprzeć również rodzice, dawałoby jej to trzy głosy w komisji. Połowa głosów nauczycielskich i całość głosów rodziców powinno wpłynąć na postawę członków komisji spoza szkoły. Taka arytmetyka dawała Mieczykowej zwycięstwo. Co prawda nie byłem taki pewny, czy mam, aż taki autorytet u rodziców, wiedziałem jednak, że liczą się z moim zdaniem i w ostateczności miałbym szansę ich przekonać. Mimo braku sympatii sposób działania Mieczykowej bardziej mi odpowiadał niż zabiegi obecnej dyrektorki, która starała się głównie zrobić wrażenie na władzach oświatowych i mizdrzyła się do Solidarności, puszczając oko do ZNP. Dla obu pań była to jednak tylko walka o stołek i to co zaczną robić, kiedy się już pewnie na nim usadzą, było wielką niewiadomą. W każdym razie rozgrywka między obu paniami zapowiadała się interesującą, a ja miałem realną szansę sporo wydusić z obu, nim się całość rozstrzygnie. Na razie trzeba było jakoś wygrać sprawę dyskoteki..
- Myślę, że nie wszystko jeszcze stracone - powiedziałem do Majewskiej.
- A tak się wszystko układało - westchnęła - ale wszyscy jakbyśmy coś przeczuwali, tylko panu się zdawało, że coś zmienia się na lepsze.
- Nadal mam taką nadzieję - uśmiechnąłem się.
- Śmiesznie by było, gdybyśmy pozwolili panu nie przyjść, tak jak pan chciał - mówiła Majewska, zostałaby nam tylko pani Mieczyk i byśmy teraz łazili za panem od początku.
- Dobrze, żeście nie doszli do wniosku, że jestem już niepotrzebny - powiedziałem z przekąsem.
- No wie pan - obruszyła się - pan zawsze będzie potrzebny.
- Chciałbym kiedyś nie być - westchnąłem.
- I co, wszystko jak zawsze - mówił od proga Rafał.
- Pan jeszcze nie traci nadziei - powiedziała Majewska.
- Jak to pan - kiwnął głową Rafał.
- W końcu brakuje tylko jednego nauczyciela - zauważyłem.
- Ale pan jest naiwny - zirytował się Rafał - żaden nie będzie chciał zostać z panią Mieczykową.
- A to dlaczego? - zdziwiła się Majewska.
- Następna nieuświadomiona - Rafał był naprawdę zły - nie chcą, żeby pani Mieczyk została dyrektorką.
- A pani Mieczyk ma być dyrektorką? - Nic nadal nie rozumiała Majewska.
- Majka ciebie kiedyś zjedzą w zupie - roześmiał się Rafał - cała szkoła wie, co jest grane, a do Majewskiej nic nie dotarło, ma być konkurs na dyrektora i pani Mieczyk chce startować.
- To dlatego zgodziła się zostać na dyskotece - załapała Majewska - chce się wykazać.
- Dzień dobry, dzień dobry - zaświergotały Anka i Magda.
- Jak dla kogo - ponuro odpowiedział Rafał.
- Nie przejmuj się tak Rafałku tą dyskoteką, pan coś wymyśli - Anka popatrzyła na mnie.
- Pan jest teraz ważną figurą - poparła Ankę Magda.
- A co? Pan też staje do konkursu? - zainteresował się Rafał.
- Pan będzie w komisji konkursowej - wyjaśniła Anka.
- A skąd wiecie? - zainteresowałem się ja.
- Mamy swoje źródła - Magda spuściła oczy.
- Woźne roznoszą ploty - mrugnął do mnie Rafał.
- Ciekawe skąd woźne wiedzą - zastanowiłem się.
- Woźne to mają szósty zmysł - roześmiała się Anka.
- Chyba, że tak - zgodziłem się.
- Woźne to mają długie uszy - stwierdził Rafał.
Tak naprawdę woźne były zaprzyjaźnione ze starą gwardią i jak sądziłem przecieki brały się stąd właśnie.
- Ale to jak to będzie - dopytywała się Majewska - jaka to komisja i kiedy te wybory?
- No będzie pan i pan Boguś, jacyś rodzice i jeszcze ktoś - tłumaczyła Magda.
- Niech pan powie - Majewska spojrzała na mnie.
- Rzeczywiście - potwierdziłem - z nauczycieli mam być ja i pan Boguś, rodzice mają w tym tygodniu wybrać swoich przedstawicieli i będą jeszcze jakieś ważne osoby z wydziału oświaty i ze związków zawodowych, a kiedy to ma być, na razie nie wiadomo.
- I za kim pan będzie? - zainteresowała się Anka.
- Za najlepszym - uśmiechnąłem się.
- Pani dyrektor nie jest taka zła - zastanowiła się Magda.
- Nie wiadomo jaka by była pani Mieczyk - zawahała się Majewska.
- Konkurs jest po to, żeby się właśnie okazało, kto jest najlepszy - wyjaśniłem.
- A co one będą tam robić? - zastanawiała się Anka - śpiewać czy co?
- No, będą musiały powiedzieć, co chcą zrobić jak zostaną dyrektorkami, jak w wyborach - kombinowała Magda - prawda proszę pana?
- Coś w tym rodzaju - przytaknąłem.
- To naobiecują Bóg wie co, a potem i tak ta co wygra będzie robiła, co będzie chciała - wzruszył ramionami Rafał.
- Nie tak prosto - pokręciłem głową - władze, nauczyciele, rodzice, związki będą pilnować, żeby ten kto wygra robił właśnie to co obiecywał.
- Jak już wygra, to kto tam upilnuje - Rafał machnął ręką.
- Ja będę próbował - powiedziałem.
- A reszta pójdzie do domu - nie dał się przekonać Rafał.
- Dzień dobry - weszli Marcin z Irkiem.
- A reszta ułanów? - zapytała Majewska.
- Nie spotkaliśmy - powiedział Irek.
- I co z tą dyskoteką? - spytał Marcin.
- Musimy znaleźć jakiegoś nauczyciela - powiedziała Anka.
- Właśnie mówiłem, że nikt się nie zgodzi zostać razem z Mieczykową - powtórzył Rafał.
- Dlaczego inni nauczyciele jej tak nie lubią - zastanowił się Marcin.
- Boją się - wzruszyła ramionami Anka - przy pani dyrektor to robią co chcą, a z Mieczykową nic nie wiadomo.
- To chyba jakieś babskie sprawy - zasugerował Rafał.
- A pan co myśli? - spojrzał na mnie Irek.
- Myślę, że dla niektórych pani Mieczyk za krótko pracuje w naszej szkole, a pewnie i Anka i Rafał też mają racje.
- Dla mnie to pani Mieczyk może zostać dyrektorką - Magda zmieniła front - pewnie nie będzie, ani gorsza, ani lepsza.
- Dla Madzi to mogłyby i być obie na raz i pan i pani Rajewska i jeszcze parę osób.- śmiała się Anka.
- Bo ludzie to się tak nie mogą zgodzić - rozbrajająco uśmiechnęła się Magda.
- Ja tam myślę, że pan mógłby się zgłosić - powiedział poważnie Irek.
- Tłumaczyłem kiedyś, że to nie dla mnie - przypomniałem.
- Wykręca się pan jak Chłopicki - uznał Marcin.
- Zawsze czułem między nami jakieś wewnętrzne podobieństwo - przyznałem - ale wierzcie mi, że wiem, co robię.
- Wie pan, że panu wierzymy - westchnęła Anka.
- A swoją drogą dlaczego nas nikt nie pyta o zdanie? - zastanowiła się Majewska.
- My to się mamy uczyć i już - wyjaśnił Marcin.
- To nie tak do końca - pokręciłem głową - ja słucham tego, co mówicie, wasi rodzice też, jakoś pośrednio pewien wpływ macie, możliwe, że nieco za mały.
- W niektórych szkołach, to podobno dochodziło nawet między uczniami do bijatyk przed konkursami - powiedział Rafał.
- Mam nadzieję, że u nas nie dojdzie - westchnąłem.
- Jak rodzice będą zgodni, to i my też - zauważyła Magda.
- Pożyjemy, zobaczymy podsumował Marcin.
- Właśnie, wszyscy już mówią o konkursie na dyrektora, a my w końcu mamy premierę na głowie - stwiedziła Majewska.
- I niezałatwioną dyskotekę - dodała Anka.
- O dyskotekę się nie martwcie - powiedziałem.
- Pan coś kombinuje - skonstatował Irek.
- Chyba wiem co robić - pokiwałem głową - możecie jednak poszukać jakiegoś trzeciego nauczyciela, może jednak ktoś się zdecyduje.
- Nie ma co gadać, ustawiamy dekoracje i przebieramy się - zarządziła Majewska.
Wzieliśmy się do roboty. W międzyczasie przyszli Misiek, Michał i Zico.
- Poszliśmy po nią - ttłumaczył Misiek - ona taka mała, a ten magnetofon taki duży, to po co ma dźwigać, kiedy my możemy.
- Widzi pan jakich mam pomocników - śmiała się Zico.
- Inicjatywa godna pochwały - stwierdziłem.
- Boże, to ostatnia próba - denerwowała się Majewska.
- No, jeszcze będzie generalna - uspokajał Rafał.
- Ale wtedy już będą ludzie - Magdzie też udzieliło się zdenerwowanie.
- Jak przyjdą na generalną, to nie będzie im się chciało przychodzić na premierę - martwiła się Anka.
- Nie martwmy się na zapas - powiedziałem - co ma być, to będzie.
- Zrobiliśmy wszystko, co było trzeba - stwierdził Irek - musi się udać.
Zaczęliśmy. Znowu zaciąłem się przy tym ślicznym, młodym, a strojnym.
- Aneta, zaznacz sobie to miejsce - poprosiłem - to zwierciedli się pod wileńskim zamkiem, tu działa jakaś siła wyższa.
- Coś na pana też działa - uśmiechnęła się Majewska.
- Możliwe, ale nie wiem co - rozłożyłem ręce.
Poza drobnymi potknięciami, skrzętnie zaznaczanymi przez Majewską, wszystko szło gładko. Bałem się nieco, że wielokrotnie powtarzając tekst zgubimy żywość interpretacji, ale działo się nawet przeciwnie. Siła emocji jakby wzrastała, wydobywała się z głębszych pokładów naszych uczuć, a jednocześnie poddawała się kontroli. Było w tym nieco prawdziwego zawodowstwa, plan teatralny oddzielał się od rzeczywistości i właśnie w ten sposób stawał się rzeczywistością, ale teatralną właśnie. Tworzył się w ten sposób prawdziwy teatr, nowy byt, jakby świat realny poszerzał się o nowy wymiar, nową jakość, nową wartość. Odróżniałem Ankę od Anny, Rafała od młodego oficera, Magdę od Marii, chociaż tutaj ta granica była najmniej widoczna. Nasunęło mi się porównanie, że Magda płynie pod wodą, podczas gdy my mamy głowy na powierzchni, ale było pewne, że Magda wynurzy się wtedy, kiedy nadejdzie odpowiedni moment, wzbudzając podziw dla autentyczności swej gry. Ona rzeczywiście miała naturalny talent i czułem, że ta rola to tylko preludium, że kryją się w niej dużo, dużo większe możliwości, które kiedyś właśnie w odpowiednim czasie i miejscu objawią się z całą potęgą. Przez te dwa miesiące prób i nadejście wiosny w moich aktorach zaszły pewne zmiany. Pojawiła się w ich głosach nuta pewnej dojrzałości. Mając w pamięci początkowe niepewności słyszałem to teraz wyraźnie. Ale była to nie tylko dojrzałość wynikająca z opanowanych ról. Ten dla mnie niedługi czas, dla nich znaczył wiele. Po zimie byli o rok starsi, jakby wraz z wiosną odnowili się, wyłonili z dawnej powłoki, wyrośli z jesiennych butów, spodni, sukienek. Anka piękniała z każdym rokiem, wypełniała się, wzmacniała. Promieniowała z niej taka strzelistość młodości, śmiałość, która już niektórych onieśmialała. Magda natomiast stawała się bardziej dziewczęca, coś w niej łagodniało i poważniało zarazem i ten łagodny urok zaczynał ujawniać swoje prawdziwe niebezpieczeństwo. Tylko Majewska jakby się nie zmieniała, ale Majewska chyba już się taka urodziła. Chłopaki jakby przyczaili się w sobie. Z doświadczenia wiedziałem, że w nich zmiany zachodzą latem, w czasie wakacji jakby pory roku miały jakieś znaczenie dla rozwoju płci.
Zenek przyszedł tuż przed wejściem starego wiarusa. Zajrzał, poszedł się przebrać i wszedł na scenę w odpowiednim momencie. Tym razem nie brudził mojej kurtki. Staraliśmy się jak najrzadziej przerywać próbę i nawet nie zauważyłem kiedy wyszedł. Majewska na zapas podpowiadała Rafałowi ów sprawiający kłopoty kawałek prozy.
Skończyliśmy wreszcie.
- Żeby nie zapeszyć, ale jakoś idzie - uznała Majewska.
- Żeby nie wyszło tak jak z dyskoteką - roześmiał się Marcin.
- Śmieszne - stwierdziła Magda - idzie, idzie, aż wyjdzie.
- Byle nie bokiem - przestrzegł Irek.
- Wyjdzie na nasze - powiedział Rafał.
- A my wyjdziemy na swoje - podsumowała Anka.
- Zaczęłam malować ten plakat - poinormowała Magda - jutro skończę i będzie go można wywiesić.
- A ja muszę jeszcze zrobić ksero programów - oznajmiłem - z technicznych spraw to już chyba wszystko.
- Zenek się dzisiaj zachowywał rzeczywiście jak stary wiarus - zauważył Marcin - przyszedł, wyszedł, prawie bez słowa.
- Zmaga się z rolą - uznałem.
- Byle go rola nie zmogła - roześmiała się Anka.
Mimo, że rzeczywiście wszystko wydawało się być dopięte na ostatni guzik, ja też odczuwałem pewne zdenerwowanie. Włożyliśmy w próby wiele czasu i pracy, i teraz zależało nam na końcowym efekcie.
- Właściwie, to czy nam wyjdzie czy nie, to i tak nie wielka różnica - westchnęła Magda - i tak nic nie mamy z tego poza własną satysfakcją.
- To też chyba się liczy - powiedziałem.
- Ja nie mówię, że to nieważne - ciągnęła Magda - ale jak się nam coś nie uda, to mało kto to zauważy, a jak będzie dobrze, to też do niewielu to dotrze. Chciałoby się, żeby jeszcze komuś na tym zależało opprócz nas.
- Magda ma rację - przytaknęła Anka - ale tak jest ze wszystkim, jak zrobimy coś fajnego, to cieszą się co najwyżej rodzice, a jak coś nie wyjdzie, to ucieszą się jakieś zawistne głupki. Widziałam kiedyś taki film o szkole. Tam dla wszystkich były ważne i przedstawienia i zawody sportowe, a u nas to wokoło taka obojętność.
- To jest właśnie to, co chciałbym z waszą pomocą w szkole zmienić - powiedziałem.
- Teraz to wszędzie tak - włączył się Irek - jak Solidarność zaczynała rządzić, to było jakoś tak fajnie, ludzie się cieszyli, ciekawe rzeczy się działy, u nas w szkole też. A teraz znowu nikomu na niczym nie zależy.
- Ciągle tylko kłócą się, kto ma rządzić i u nas w szkole też się zaczyna - stwierdziła Majewska.
- Ogólnie myślę podobnie - pokiwałem głową - też sobie tę wolność trochę inaczej wyobrażałem, ale tyle się już zmieniło, więc może nie trzeba tracić nadziei.
- Ludzie teraz ciągle tylko mówią i myślą o pieniądzach - przyłączyła się do rozmowy Zico.
- Bo ludzie wcale nie chcieli wolności tylko pieniędzy - uznał Marcin.
- Po prostu ludzie nie mają pieniędzy - westchnąłem - i chyba tym brakiem są już zmęczeni. W komunie było biednie, teraz jest biednie, ta bieda coś u nas długo trwa.
- I nie zanosi się na szybki koniec tej biedy - poparła mnie Majewska.
- Niektórzy to teraz robią pieniądze - powiedział Misiek.
- Ale takich nie jest wielu - stwierdził Irek.
- Myślę sobie - podrapałem się w głowę - że jak nic nieprzewidzianego się nie wydarzy, to powoli będziemy wychodzić z tej biedy, ale to jednak potrwa.
- Ludzie by chcieli już - powiedziała Anka.
- Co nagle, to po diable - roześmiał się Marcin.
- Idź to powiedz ludziom, to dostaniesz pomidorem jak Wałęsa - odpowiedziała mu Magda.
- Powinniśmy raczej uważać, żeby nas publiczność nie obrzuciła pomidorami - ostrzegła Majewska.
- Najpierw by pan dostał, bo stoi najbliżej publiczności - śmiał się Marcin.
- A potem ty, bo w ciebie najłatwiej trafić - dopowiedziała Magda.
- A my byśmy się chowały za klawikordem - wczuła się w sytuację Anka - Rafał i Misiek by nas zasłaniali.
- Akurat - wzruszył ramionami Rafał - też bym wlazł za fortepian.
- Byśmy zbierali te pomidory i odrzucali - stwierdził Misiek.
- Coś ty - żachnęła się Zico - wiesz ile teraz kosztują pomidory? Lepiej byłoby zbierać na zupę.
- To byłby niezły interes - przyznałem - widzisz Magda, mielibyśmy przynajmniej jakiś konkret za naszą pracę.
- Im by się nawet nie chciało rzucać - westhnęła Magda.
- To fakt - przyznałem - sztuka nie wzbudza dzisiaj takich emocji jak polityka i pieniądze.
- I seks - dopowiedział Marcin.
- O, może by się któraś z was rozebrała się na scenie? - podsunął Rafał.
- Sam się rozbierz - odpowiedziała Anka.
- Jak on by się rozebrał, to nie byłoby ciekawe - stwierdził Irek.
- Jeszcze by publiczność wyszła - zastanowił się Rafał.
- Wy to co innego - mówił Marcin - zaraz byśmy mieli tłumy na sali.
- Jeszcze by płacili - dodał Misiek.
- I mówiliby, że ta Majewska to niezła sztuka - roześmiał się Marcin.
- Marcin, znowu ci się zbiera - pogroziła mu Majewska.
- Ale dzisiaj właśnie taka sztuka wzbudza największe zainteresowanie- rechotał Marcin.
- Magda, namaluj na tym plakacie gołą babę - podsunął Rafał.
- I napisz, że ta Warszzawianka się rozbiera - dopowiedział Misiek.
- Proszę pana, niech pan ich uspokoi - Magda spojrzała na mnie.
- Kiedy oni właściwie mają rację - westcnąłem - taka rewia przebiłaby jak nic nasze przedstawienie.
- Pan to jest taki sam jak oni - Anka popatrzyła na mnie z wyrzutem.
- Tylko trochę starszy - zgodziłem się.
- A, już dawno miałem pana zapytać - przypomniał coś sobie Marcin - to prawda, że Wyspiański umarł na syfilis?
- Coś ty? - niedowoerzająco popatrzyła na mnie Majewska.
- Smutne, ale prawdziwe - powiedziałem - wtedy była to nieuleczalna choroba.
- Teraz już umieją leczyć? - zainteresował się Misiek.
- Teraz już tak - uspokoiłem go - ale za to pojawił się AIDS.
- Jakby żył teraz, to by pewnie złapał adidasa - kombinował Rafał.
- I pan nam każe grać w sztukach takiego kogoś - załamała się Anka.
- Jakbym musiał na takie rzeczy zwracać uwagę, to niewiele by mi zostało do wyboru - powiedziałem - Słowacki gruźlik, Mickiewicz choleryk, Wyspiański syfilityk, paru samobójców.
- Rzeczywiście ciekawe towarzystwo - przyznała Magda.
- Żeby i u nas nie skończyło się syfem - mruknął Irek.
- Wtedy ja bym dostała cholery - stwierdziła Anka - a pan...
- A ja bym sobie w łeb strzelił - dokończyłem.
- I wszystko by trafił szlag - podsumował Marcin.
- Ale perspektywa - westchnęła Majewska.
- Wszyscy artyści, to jednak mają nie pokolei - powiedziała Zico.
- Oj, przecież nie tylko artyści chorują na jakieś paskudne choroby i popełniają samobójstwa - broniła artystów Anka.
- No niby prawda - przyznała Zico - ale coś w tym mimo wszystko jest.
- Bywały takie teorie - powiedziałem - ale nie zostały udowodnione - aczkolwiek niewątpliwiwie, artyści to ludzie wrażliwi i jakieś szaleństwa nad nimi wiszą.
- Tak właśnie myślę - zgodziła się Zico.
- W takim razie jak jeszcze zrobimy kilka przedstawień, to dostaniemy świra - stwierdził Marcin.
- Może nie - powiedziała z nadzieją Majewska.
- Majka naprawdę się przejęła - roześmiała się Anka.
- Ja i tak nie mam za wiele rozumu - machnęła ręką Magda.
- Mówisz, że nie wielka będzie strata jak go całkiem stracisz - poważnie powiedział Irek.
- Jak się ma mało rozumu, to tym bardziej trzeba uważać - uznała Zico.
- Kaśka mówi jak dobra gospodyni - uśmiechnąłem się.
- Jakby pan wiedział, cały dom na mojej głowie - odpowiedziała.
- Czy coś specjalnego musimy zrobić na próbę generalną? - Majewska przywołała nas do rzeczywistości.
- Trzeba będzie postawić kilka krzeseł - powiedział Irek.
- Te ławki gimnastyczne powinny wystarczyć - uznał Rafał.
- Sami sobie przyniosą jak zabraknie miejsc - stwierdził Marcin.
- Nie, jak teatr, to teatr - powiedziała Anka - ustawimy ze dwa, trzy rzędy, żeby było elegancko.
- Zenkowi trzeba będzie przypomnieć, żeby przyszedł wcześniej - zauważyła Magda.
- Wszyscy musimy przyjść wcześniej - zdecydowała Majewska - zanim ustawimy dekoracje i przebierzemy się to minie z pół godziny.
- Przychodzimy na godzinę przed początkiem próby - zarządziłem - nie możemy być zdyszani w czasie przedstawienia.
- Zaczynam się naprawdę bać - powiedziała Magda.
- Przejdzie ci pocieszył ją Rafał.
- Jeśli to już wszystko na dziś, to ja muszę iść do domu - westchnęła Zioo.
- Chyba wszystko - zastanawiałem się przez chwilę - jakby coś nam się jeszcze przypomniało, to zobaczymy się w szkole.
- Poczekaj Zico, zaniesiemy ci magnetofon - zawołał Misiek.
- My już też pójdziemy - powiedziała Anka - to ciekawe, ale im bliżej końca, tym mniej nam się spieszy do domu.
- Magia teatru - uśmiechnąłem się.
Posprzątali dekoracje, przebrali się i poszli.
Dodaj komentarz