Próby - wstęp Maciej Zbigniew Świątek
Maciej Zbigniew Świątek
Próby
Wstęp
Nie wiedziałem o nich wiele. Tyle co z klasy, z boiska, z naszego teatru; tyle ile chcieli mi pokazać, napisać w wypracowaniach, powiedzieć. Nie zgłębiałem ich tajemnic, taktownie nie wnikałem w prywatności, nie próbowałem rozszyfrowywać. Tworzyły się we mnie ich wyobrażenia złożone z moich projekcji, nadziei na to jacy mogą być kiedyś, zaślepień różnymi uczuciami. Z tego dystansu i niewiedzy wytworzył się nasz własny świat różny od rzeczywistości, dla którego nie było miejsca w świecie realnym, który tułał się po klasach, korytarzach, sali gimnastycznej, aby odejść wraz z nimi, kiedy skończyli szkołę i snuć się za mną do dziś, nie dając powrócić do normalnego życia.
I
Na początku roku szkolnego przegrałem wybory na opiekuna rady uczniowskiej. Trochę mnie to zabolało, bo wywalczyłem im tę szkolną demokrację i po swojej pierwszej kadencji, miałem nadzieję na drugą. Przebiła mnie popularnością robiąca dużo szumu i dobre wrażenie opiekunka harcerzy. Trochę obrażony na nielojalne przedstawicielki mojej klasy w radzie - to one, jak doniósł mój wywiad, przekonały resztę wyborców do pani - zbliżyłem się do klasy rok młodszej, od kilku lat nieszczęśliwej z powodu, że nie jestem ich wychowawcą.
Wzięliśmy się ostro do roboty w naszym teatrze i jeszcze w listopadzie wystawiliśmy Dziadów część II, z pełnymi widownią i powodzeniem. Wkrótce też skupiła się przy mnie grupka stałych aktorów, a może lepiej powiedzieć przyjaciół? Magda, Anka, Rafał, Irek, Marcin i Majewska, która miała na imię Aneta, ale ze względu na solidność firmy nazwisko pasowało do niej zdecydowanie lepiej. Zacząłem rozglądać się za jakąś sztuką, którą moglibyśmy wystawić w całości, bo mając taki zespół, grzech by było tego nie zrobić. Pasowali mi właściwie do wszystkiego od Antygony, poprzez komedię del'arte, Śluby panieńskie czy Wesele Figara, aż do jakiejś współczesnej sztuki. Anka i Rafał byli znakomitą parą amantów, Magda świetna od ról subretek do kreacji Lady Makbet, Irek i Majewska mogli grać role poważne, Marcin kojarzył mi się z kapitanem Fracasse z powieści Teofila Gauthiere. No i byłem jeszcze ja. Zdarzyło mi się w młodych latach grać Papkina i księdza Piotra, a rok wcześniej byłem Radostem w Ślubach panieńskich wystawionych częściowo ze swoją klasą. Patrząc z zazdrością jak nauczyciel wychowania fizycznego biega za piłką z chłopakami, byłem kuszony przez szkolny teatr.
Sztuki mają jednak to do siebie, że jeśli nie są jednoaktówkami, są długie, a trudno nadmierną ilością tekstu obciążać przepracowaną uczniowską pamięć. Po odrzuceniu wszystkiego, co za długie i co za mało ambitne, została mi w ręku Warszawianka. Była w sam raz. Jedna scena, dekoracje i kostiumy do zrobienia, wierszowany tekst możliwy do nauczenia, sporo nic nie mówiących statystów, a więc miejsca dla reszty klasy. Zostało przydzielić role i zacząć próby. Po namyśle doszedłem do wniosku, że na starego wiarusa jestem jednak za młody, a różnica wieku między Chłopickim i powstańczą młodzieżą, zbliżona do tej między mną a moimi aktorami i tak zostałem generałem. Jako nauczyciel, reżyser i generał mogłem już ustalić dalszą obsadę.
II
Magda była niewysoką, jasną blondynką, pełną życia i humoru, trochę jak Ada to nie wypada, trochę jak panna z mokrą głową. Kiedyś na spacerze naszej grupki Magda nagle roztańczyła się na łące jak panna dwunasta Jana Kochanowskiego. Próbowałem ją wtedy sfotografować, ale z wrażenia nie odsłoniłem obiektywu. Innym razem przyszła w dzień wagarowicza ubrana jak Madzia Brzeska i niejako skonkretyzowała moją wyobraźnię. Jeszcze kiedyś rozśmieszyła nas, opowiadając sen, w którym była poważnym ojcem rodziny.
Ona i Anka zaprzyjaźniły się kiedyś ze mną na szkolnym boisku. Sprawdzaliśmy właśnie z chłopakami jakiś test wydolnościowy, robiąc przysiady i mierząc puls. Przyglądały się nam z daleka, a kiedy zostałem sam, podeszły pod jakimś pozorem. Były w nieszczęsnym wieku pierwszych zainteresowań chłopakami i lęków przed wyniosłymi babsztylami z mojej starszej klasy, podeszły więc nieśmiało, ale szybko zawojowały mnie zupełnie. Zainteresowały się testem, ale mierząc sobie nawzajem puls stwierdziły, że chyba serc nie mają, bo nic nie czują. Nieco później Magda biegała w sztafecie 4x100 metrów, a długonoga Anka skakała w dal, chociaż bez specjalnego przekonania.
Ogólnie, Magda przypominała mi Magdę Zawadzką, zwłaszcza w roli Baśki Wołodyjowskiej. Pierwsza rola jaką w naszym teatrze zagrała była zupełnie zgodna z jej naturą, choć była to rola męska. Grała Magda Marka Piegusa w jego fatalnym dyżurze szkolnym i od razu podbiła całą szkołę. Inną Magdę poznałem wtedy, kiedy odgrywaliśmy sceny z "Tego obcego" Ireny Jurgielewiczowej. Magda była Pestką, Anka Ulą, tak mi pasowały. W jakiś czas później Magda podeszła do mnie i powiedziała :
- Proszę pana, ja nie jestem taka jak Pestka.
Popatrzyłem wtedy na nią i zobaczyłem ukrywane za uśmiechem niebieskich oczu wrażliwość, niełatwe małoletnie życie, trochę zazdrości o Ankę i jakąś słowiańską głębokość, która przypomniała mi się w momencie obsadzania "Warszawianki". Tak to Magdalena stała się Marią; widać tak to się dzieje z Magdalenami. Ance przypadła rola Anny.
III
Anka była wysoką, długonogą szkolną pięknością, w dodatku obdarzoną nieprzeciętną inteligencją. To co z Magdy wyrywało się spontanicznie jako czysty błysk talentu, u Anki zawsze było najpierw przetrawiane przez intelekt. Miała dziwną umiejętność rozmawiania z każdym tak, że rozmówca czuł się jedyny, wybrany, słowem, używając języka Anusi Borzobohatej - pogrążony. Kiedy ja się poczułem pogrążony - nie pamiętam - pewnie od pierwszego uśmiechu.
Kiedy wywalczyłem dla nich prawo wyboru opiekuna samorządu i wybrali mnie tym opiekunem, kiedy Mazowiecki został premierem, Anka została rzeczniczką tego samorządu i natychmiast zaczęła się czesać jak Niezabitowska. Głównie jednak pogrążyła mnie swoim głosem, widać wibrował na jakiejś mojej czułej strunie i nic na to nie mogłem poradzić. Uparcie wystawiałem ją w konkursach recytatorskich, w których nie odnosiła co prawda sukcesów, ale jakoś podobała się.
Aktorstwo Anki było przemyślane i w jakimś sensie niemal profesjonalne. Kreowała postać, potrafiła zagrać nawet kogoś bardzo od niej różnego. Była Ulą w "Tym obcym", Guślarzem w "Dziadach", później zagrała Antygonę. Rolę Anny przyjęła z zadowoleniem - "wreszcie mogę być kimś niezbyt mądrym". Na scenie pasowała do Rafała, a Rafał po prostu był młodym oficerem.
IV
Rafał zwykle miewał wiele pomysłów i kręcił się tam, gdzie coś się działo. Był bystry, szybko się uczył i miał znakomitą pamięć. Płeć piękna w różnym wieku czuła do niego słabość i pomagała mu często wybrnąć ze szkolnych opresji. Zajmował się głównie jeżdżeniem na motorynce, na paliwo do której zarabiał stopniami; dostawał od rodziców ekwiwalent pieniężny za dobre oceny.
W naszym teatrze grywał często role, których nie rozumiał, ale jakaś iskra boża pozwalała mu wypadać autentycznie i przekonywująco. Kryli się gdzieś w nim Konrad i Kordian, Hamlet i Romeo. Miał w sobie jakiś rys romantyczny, schowany w bardzo konkretnej osobowości. Jeszcze lepszy bywał w rolach komediowych i w szkolnym kabarecie.
Szukał towarzystwa Anki, głównie dla jej intelektu i często powtarzał - "gdybym ja miał jej umysłowość". Anka miała na niego dobry wpływ, a popisowo kiedyś rozegrali scenę Kordiana z Laurą.
Postacie, które grywał, opanowywały go niemal i kiedy na przykład przygotowywał się do roli widma złego pana w "Dziadach", wyglądał jakby rzeczywiście szarpało go żarłoczne ptactwo. Nieco później, mówiąc monolog Konrada o walce z krukiem, chwycił nagle wielki, czarny, gimnastyczny materac i zgięty pod nim zmagał się z wierszem, czarnym ptaszyskiem i przeznaczeniem. Słynął też z efektownych wpadek, z których najciekawsza była ta z wiersza Słowackiego :
O ! nieszczęśliwa, o ! uciemiężona
Ojczyzno moja - raz jeszcze ku tobie
Otworzę moje krzyżowe ramiona...
Rafał wyrecytował zamiast krzyżowe – krzywe, czym wzbudził ogólną wesołość. Pomyślałem sobie, że jako aktor ma Rafał wszelkie przebłyski geniuszu. Młodego oficera mógł zagrać tylko Rafał.
V
Marcinowi chciałem dać rolę Paca. Głównie dlatego, że miałby niewiele do mówienia. Nie miał wielkiego doświadczenia scenicznego. Do tej pory był tylko niemym świętym Józefem w pastorałce i Starcem w Dziadach, gdzie też niewiele mówił. Marcin koniecznie chciał jednak zagrać generała Skrzyneckiego. Chodził za mną i marudził - Proszę pana, zagram Skrzynkę, będę Skrzynką, Irek się zgadza, zagram Skrzynkę. Skoro Irek, który pierwotnie miał być Skrzyneckim, zgodził się, zgodziłem się i ja.
Wtedy pierwszy raz odczułem, że "Warszawianka" jest sztuką dla nas. Otóż czytając jakieś historyczne opracowanie o bitwie pod Olszynką Grochowską, doczytałem się, że Skrzynecki spośród polskich oficerów wyróżniał się wzrostem. Marcin był pośród nas wielkoludem, mierząc prawie metr dziewięćdziesiąt. Tak to wpasowywaliśmy się w nasze przedstawienie. Irek zadowolił się rolą Paca, a że miał hrabiowski wygląd i maniery, znalazł się na swoim miejscu.
Pozostała jeszcze Majewska. Majewska panicznie bała się sceny, była jednak niezastąpiona jako inspicjentka i suflerka. Wpadliśmy na pomysł, że może zagrać panią domu. Będzie siedziała za pianinem, do mówienia ma niewiele, a udając, że to nuty, będzie patrzyła w tekst i podpowiadała.
Inne role postanowiliśmy obsadzić później, tylko na starego wiarusa wybraliśmy od razu Zenka, który siedząc po kilka lat w każdej klasie, miał najdłuższy z nas szkolny staż. W ten sposób mogliśmy przejść do prób.
Dodaj komentarz