Próba XVI - generalna c.d.
Nadchodziła pora, żeby zacząć. Jakoś mi się nie spieszyło. Czułem jakieś odrętwienie, słabość, która wcale nie przystawała generałowi. Sam tego chciałem, więc dlaczego teraz się boję? - myślałem. Czy tak działa na mnie tych dwudziestukilku moich uczniów? W gardle miałem jednak sucho, w nogi było mi zimno. Takie głupie uczucie jak kiedyś w szkole przy tablicy. Spojrzałem na moich aktorów. Magda była blada i poważna, Anka nie wyglądała na przejętą, Majewska siedziała już skupiona na swoim miejscu, po Marcinie widać było niepewność, Rafał rozmawiał z Miśkiem, on chyba nigdy nie miał tremy, może jedynie w konkursach recytatorskich. Majewska odciążyła mnie dzisiaj z obowiązków organizacyjnych i czułem się bardziej aktorem niż głównym sprawcą całego zamieszania. Dziwnie zmalałem jakbym rzeczywiśie stał się jednym z własnych uczniów. Popatrzyłem na publiczność. Dobrze znałem te wszystkie twarze. Zaczynało być na nich widać oczekiwanie. Po co przyszli? Czego się spodziewali? W końcu to jeszcze tylko próba, uspokajałem się, obawy zaraz znikną, jak tylko zaczniemy. Majewska pokazała na ukryty za klawikordem zegarek. Popatrzyłem jeszcze raz na scenę. Wszyscy byliśmy na swoich miejscach. Skinąłem głową, Majewska dała znak Zico, rozległ się przytłumiony głos armat i pierwsze dźwięki Warszawianki.
- Odbiegł - mnie groza opadła i lęki...
Zaczęła Magda swoim nieco gardłowym głosem, tym niskim tembrem tak pasującym do dźwięku fortepianu.
- Ale jakiż powód...
Srebrzyście mówiła Anka jakby jeszcze przed chwilą flirtowała z młodym oficerem, a huk armat był tylko akompaniamentem wojskowej parady, błyszczącej od szlifów i stroików, połyskującej szablami i daszkami czapek, lśniącej końską sierścią i haftami epoletów.
- Ja się kocham w młodszej...
młody oficer informował generała z konfidencjonalnym szacunkiem.
Spjrzałem na salę i poczułem jak wzrok widzów wciska mnie w ścianę, przez chwilę trwało jakieś dziwne zmaganie się, przez scenę przebiegło drżenie jakbyśmy wszyscy nagle mieli pęknąć, rozsypać się, uciec w popłochu jak nieostrzelane wojsko od pierwszej salwy. Jeśli zawiodę wszystko wezmą diabli, przemknęło mi przez myśl. Nigdy na lekcji nie odczuwałem czegoś podobnego. I nagle siły zrównoważyły się.
- Starsza mi się podoba więcej...
powiedziałem zerkając na Magdę i kątem drugiego oka ogarniając publiczność. Zabrzmiało to tak jak na dotychczasowych próbach, ale mówiłem jednak inaczej nie w pustą przestrzeń, ale do sali, do nich jakby starając się dotrzeć do tych wszystkich uszu, jakbym ich jakimś nieznanym sobie wcześniej zmysłem objął i teraz dostrajał się do rozmiarów widowni, natężenia jej uwagi, temperatury wrażliwości, uczuć, emocji. Rozdwajałem się, moje miejsce zajmował Chłopicki, a ja schowany za jego plecami jak niewidzialny dla publiczności technik czuwałem, żeby wszystko działało jak należy. Nie czułem już odrobiny strachu, Majewska za plecami działała na mnie jak niewzruszony mur pewności. Nic nieprzewidzianego nie mogło się wydarzyć. Panowaliśmy nad sobą, rolami, sceną, publicznością. Oto dziś dzień krwi i chwały. Irek i Marcin dzielnie odgrywali drugi plan. Chłopicki był najważniejszy, to nie ulegało wątpliwości. Pełni szacunku generałowie, onieśmielone damy, ulegająca scenie publiczność. Czułem w sobie siłę tej postaci. Miał nad wszystkimi taką przewagę jak nauczyciel nad uczniami. Było w tym coś przytłaczającego. Na chwilę uwagę od generała odwróciła pieśń, ale już po chwili górował nadal.
- Otóż to, otóż to: zgon! wtedy gdy trzeba,
żeby Mars w pełnej zbroi gnał przez pola...
Nie ma wątpiwości, kto tu ma rację, kto wie, co przeszkadza w odniesieniu zwycięstwa, kto zdolny jest podołać dziełu wyznaczonemu przez czas. Pycha i chełpliwość? Ale to nie Papkin, nie wzbudzam wesołości, raczej zastanowienie, u niektórych irytację, może sprzeciw, u innych potrzebę podporządkowania się wodzowi. Za czasów Wyspiańskiego dyktatura nie była jeszcze uważana za zło. Nie było jeszcze Hitlera i Stalina, nie było zgody co do osądzenia Napoleona i Robespierra, nadczłowiek był tylko propozycją filozoficzną, ojcem co najwyżej Raskolnikowa czy bohatera hamsunowskiego Głodu, jeszcze wynikała z wiary w człowieka i nie kryły się za nią przerażające zniszczenia maniakalnych rojeń, metafizyczny faszyzm i naukowy komunizm. Byłem jeszcze Chłopickim romantycznym, próbującym zaprzeczyć samemu sobie. Nadłoczłowiek okiełznany, właściwie wcale nie nadczłowiek. Ten wzlot Chłopickiego właściwie już się skończył.
- Żymirski jakiś pęd śmiertelny budzi
mówił Skrzynecki, może nadczłowieczeństwo było chorobą Żymirskiego?
- Jak i ten młody - a śliczny, a strojny,
w oczach mu błękit się oalił jak niebo...
Chłopicki jeszcze unosił się ponad, a ja z przerażeniem uczułem tę znaną mi już zapadkę w pamięci i miałem dalszy tekst na końcu języka, ale potrzebowałbym kilku minut, żeby sobie go przypomnieć i znów czułem, że scena zaczyna się chwiać, że z sekundę odezwą się szmery na widowni i iluzja teatru pęknie, rozsypie się i zostaniemy każde osobno, zagubieni w chaosie, pełni zniechęcenia, tacy jak przegrani luidzie z pokoju nauczycielskiego.
- Gdy się zwierciedli - usłyszałem szept Majewskiej.
- Gdy się zwierciedli pod wileńskim zamkiem
w rzece, a rzeką płynie czar upojny -
powiedziałem i nic z tych wszystkich strasznych rzeczy, które mogły się zdarzyć nie wydarzyło się. W głosie Chłopickiego pojawiła się jednak nowa nuta. Był nadal napuszony i patetyczny, mówił coś o płaczącym żołnierzu, ale pod tymi wzniosłościami czaił się smutek, był jak prawda, właśnie smutna prawda.
- Nie powróci, nie wróci - Amen napisano
miał na czole, na sercu głęboko - dziś rano
będziem natychmiast wiedzieć. Znam jacy są gracze.
Niewątpliwie w raporcie przekaże mi swoją
ostatnią prośbę - wstążka czy pamiątka,
że narzeczonej jego zwrócić muszę.
Chłopicki jeszcze złością pokrywał swoją bezradność i zagłuszał przeczucie czegoś więcej niż tylko śmierci młodego żołnierza.
- Rekonesansu nie ma do tej chwili
Skrzynecki przywracał tok myśli generała do spraw najistotniejszych.
Poczułem jakby ulgę. Bitwa, sprawy wojskowe, to było proste. Tu działały jasno określone prawa, żelazne zasady, przyczyny miały swoje skutki, skutki przyczyny. Śmierć była wliczona w rachunki, a płacz wodza nad poległym żołnierzem podnosił jedynie morale armii. Jakieś romantyzowanie, poetyzowanie, fantazjowanie, to była rzecz niewojskowa, tym zajmować powinni się ci, których prawa do marzeń bronili żołnierze. Na wojnie musiało to się skończyć w jeden sposób. Ten młody, a śliczny zginął, nim stał się żołnierzem. Ale tu obok toczyło się cywilne życie. Panny brały serca młodym bohaterom, salon, literatura, klawikord, szachy. Bezbronny, dziwny świat kobiet, szacownych obywateli, dzieci. Taki świat, do którego się tęskni wśród niewygód wojskowego życia i z którego się ucieka właśnie w te niewygody, mające widać jakiś większy, a może tylko wyraźniejszy sens, a może to po prostu zwykłe męskie ucieczki przed zawiłościami, komplikacjami, całą złożonością świata? Stanowczo te dwa światy; salonu pełnego szachowych figur i krwawego błota olszynowego zagajnika były sobie obce. A jednak czułem coś pociągającego w tej dziecinnie egzaltowanej atmosferze rozmowy przy klawikordzie, tym spokoju klasycystycznego wnętrza, nawet w tej naszej patriotyczno biało-czerwonej dekoracji. Choćby przez chwilę schronić się w tej niewinnej, naiwnej nieświadomości, pożartować z pannami, posłuchać zwierzeń młodego adiutanta. Przez chwilę. Ale mój świat był jednak tam, skąd dobiegał huk armat, skąd miał nadejść złowróżbny posłaniec, gdzie wśród ludzkiego mięsa i krwi rodziła się generalska chwała.
- Herosa dobrze znasz panie generale,
jeden z najbliższych, jeno nieobecny.
mówiła Anna. To jeszcze była Ania, no może Anka. Lubiła, kiedy ktoś zwracał się do niej Anno. Najwcześniej zauważył to Rafał.
- Wśród moich adiutantów? - przy mnie?
wszyscy są ze mną, okrom - niepodobna -
Chłopicki kojarzył postacie. A więc to był jej narzeczony, ten młody, śiczny, a strojny, ubrany jak na wesele szedł na śmierć, dlaczego? Dlaczego raczej nie wolał pozostać tutaj? Przy tej pannie z dumnym czołem? Cóż za choroba kazała mu szukać śmierci? Jakie piękno widział w heroicznej śmierci za Ojczyznę? Czy poległy żołnierz może wygrać wojnę? Cóż tak pociągającego jest w śmierci? Naczytał się poezji jak Don Kichote rycerskich romansów, a tu nie literatura. Roberta nie było na sali, gdzieś na stadionie wyciskał z siebie siódme poty. Miałem nadzieję, że to nie skończy się tak jak w naszym przestawieniu, że zamknie się jedynie w symbolu. Może ten młody też nie zginął? Może za chwilę wróci z meldunkiem? Chłopicki był gotów zaprzeczyć swojemu doświadczeniu. A jeśli już nie żyje?
- Do mnie dyżurny!
ton komendy zagłuszał uczucia i pokrywał niepewność.
Rafał wyprężył się i zasalutował. Robił wrażenie na dziewczynach siedzących na widowni i to całkiem świadomie. W takim ułanie chyba rzeczywiście można się było zakochać.
- Rekonesans powrócił? - Idź, patrz -
młody oficer podszedł do okna
- żołnierz idzie
- Sam jeden szeregowiec?
Po co właściwie to pytanie? Przecież, gdyby wracał tamten, młody oficer rozpoznałby go od razu. Przez chwilę choćby nie wierzyć faktom, oczom, rzeczywistości, sobie. I po cóż? Żeby nie czuć się winnym? Tamten musiał zginąć, chciał tego, upominał się, dopraszał, przyzwoliłem, mogłem wstrzymać go jednym wyrazem... mogłem? Nie bawmy się w metafizykę, mogłem.
- Siostro, on taki
jest zawsze zagadkowy, to milczy do razu:
(piorun wstrzymany w biegu, jak sfinks kuty z głazu)
raz znów do twarzy zbiegną się płomienie;
jakieś z myślami swymi stacza wojny;
te walki tylko jego zna sumienie.
mówiła Anna. Anna znała Chłopickiego, Anka mnie. Możliwe, że Magdzie czasami podobnie tłumaczyła moje zachowanie.
-- Mój narzeczony, Józef Rudzki
mówiła Marya.
- Boże
zawołał Chłopicki.
- Maryniu
zawołała Anna.
Widownia patrzyła na nas z uwagą. Wytworzyliśmy jakieś napięcie.
Miałem już pewność co do osoby. Tragedia układała się jak w koszmarnym śledztwie króla Edypa, najgorsze przeczucia będą potwierdzały się już do końca.
- Gdzie żołnierz? - wysłaniec?
- Wysłaniec Żymirskiego?
spytał nieco zdezorientowany młody oficer. Tak, to w końcu wina Żymirskiego
- Posterunek stracony, przestał istnieć szaniec,
niedołężnej komendy ofiara przeklęta.
A ta salonowa gra o władzę? Ale czy można było inaczej? Prądzyńskiego też nie słuchano. Niech się okaże, niech wyjdzie na wierzch, niech wypuszą się do końca statyści. Czy ta publiczność zauważyła już pozoranctwa Rajewskiej? Czy widzą zimną pokrętność dyrektorki? Wykalkulowaną dobroć Mieczykowej? Widzą. Ci widzą i tamci widzieli. Więc po co te szachy? Może jednak dopiero teraz widzą? Może musieli się przekonać?
- Właśnie wchodzi w dziedziniec...
mówił młody oficer.
- Tak, jakbym poglądał :
Sam jeden szeregowiec -
- Tak...
- Nie mój.
Co należało dowieść, jak mówią matematycy. Może dlatego zostałem właśnie polonistą. Znowu pod pozorem pewności kryła się niepewność. Jakiego Chłopickiego widziała teraz widownia? Napuszonego generała? Zmagającego się z poczuciem winy człowieka? Świadomego tragiczności wyborów mędrca? Pokrętnego i tchórzliwego lisa? Bohatera dźwigającego odpowiedzialność za naród? Wszystko to jakoś było w tej postaci. W polityczną, strategiczną intrygę wmieszał się pojedynczy ludzki los. Nie mogłem już grać z czystym sumieniem wielkiego stratega, nie byłem też wszystkiego świadomy, bohaterowi brakowało cywilnej odwagi, ale przecież nie było to tchórzostwo, prawda byłaby zbyt wielkim okrucieństwem. Może każdy widz widział to inaczej, po swojemu? Na ile generale Chłopicki byłeś podobny do generała Jaruzelskiego? Na ile Jaruzelski przypominał ciebie? Jaki współczesny polski generał powstanie na waszych popiołach? To skojarzenie zabarwiło twarz granego przeze mnie Chłopickiego cieniem ironii.
Nie mój, nie jej.
- Już wchodzi
- Zatrzymać go trza było - daj znak, niech nie mówi!
Za późno już było. Chwilę wcześniej Chłopicki nie kazał go zatrzymywać. Może liczył, że jednak stary wiarus powie, że Marya dowie się? Że sytuacja rozwiąże się sama? Za tymi sprzecznymi rozkazami krył się być może człowiek?
- Tu sprawy wojskowe.
Proszę śpiewajcie panie...
Chłopicki próbował zapanować nad systuacją. Nie był już tak pewny siebie. To co się działo wychodziło poza salonowy konwenans, szachowe reguły, było poza strategią i taktyką, nawet poza prawdziwym błotem Olszynki. Irracjonalny świat uczuć był groźniejszy niż polityczne intrygi i ołowiane kule. Teraz nie było najlepszym czasem, by uczucia dochodziły do głosu, ale cóż mogło je powstrzymać? Generał nie powstrzymał ani młodego romantyka, ani starego wiarusa jakże miał powstrzymać konsekwencje obu tych zawahań?
Majewska odgrywała właśnie bez zarzutu rolę pani domu, Misiek wcielał się w literata. Chłopicki czuł coś w rodzaju złości i irytacji zmieszanych ze współczuciem.
- Trzebaż więc było bym tę spotkał dzisiaj
w której serce zmierzony cios najsilniej godzi !
cios, który sam jej bezwiednie zadałem.
Czemuż tak szybko, tak lekko zbywałem
jej amanta, a dzisiaj poznaję ją samą,
tę, która śpiewa chwałę, dumę naszą
ustami, co niedługo przeklinać mnie będą.
O Śmierci ! jak skwapliwie grabisz nam kwiat młodzi.
Zabrzmiała Warszawianka. W drzwiach pojawił się stary wiarus. Zenek tym razem nie przesadził z zabłoceniem munduru. Widać było, że wraca z pola bitwy. Twarz miał zmęczoną, chwiał się nieco na nogach, ogólnie wyglądał dość naturalistycznie. Powoli zbliżał się do mnie. Przystanął, zasalutował, wyjął raport. Wziąłem pismo, przeczytałem, oddałem Rafałowi i ze zdumieniem zorientowałem się, że Zenek zamierza odejść.
- wstążka - usłyszałem szept Majewskiej. Zenek zrobił niezbyt mądrą minę, ale nagle przypomniał sobie. Sięgnął pod kurtkę i wyciągnął nieokreślonego koloru chustkę do nosa. Wziąłem ją i ukryłem w rękawie płaszcza. Nie byłem pewien, czy publiczność zorientowała się, że coś jest nie tak. Jasne było, że Zenek jak to Zenek, pomylił się nawet nic nie mówiąc. Zapomniał o wstążce, ale uratowała nas ta chustka. Może widownia stwierdziła, że tak właśnie miało być? Zenek tymczasem wyszedł. Magda mówiła swoją kwestię o różowym zwitku. Ta chustka z pewnością nie była różowa, raczej brudna. Może nie zwrócili na to uwagi?
- Wiesz co jest - Ani słowa - uważaj na damy.
Powiedziałem do przygryzająego wargę by ukryć wesołość Rafała.
Miałeś chamie złoty róg... przypomniało mi się. Popatrzyłem na ułańskie czapki moich żołnierzy i pomyślałem, że przecież po premierze będzie dyskoteka. Boże, czy w tym kraju nic się nigdy nie zmieni? Mimo poczucia humoru w głębi duszy poczułem zwątpienie. Czy wszystko, co robimy, skończy się chocholim tańcem? Nie będą nic słyszeć, nic widzieć zaklęci w w migającą, pulsującą ciemność. A potem dzień następny i polski kac. Pokona nas zapleśniała atmosfera pokoju nauczycielskiego, nijakość, szarość, albo jarmarczna współczesna tandeta.
- Nieszczęście nam wyśpiewa w wróżbnym szale -
powiedziałem do Skrzyneckiego.
Póki dźwięczy pieśń wznosi się ten polski orzeł, ale gdy milknie stajemy bezradni jak plemię Wenedów, a pieśń przecież zawsze się kończy.
- Panie generale
usłyszałem głos Magdy. Ten dialog rzeczywiście nam wychodził. Uświadomiłem sobie, że głos Magdy współbrzmi z moim. To było trochę tak jak w duecie. Głosy Anki i Rafała brzmiały czysto, prawie ostro, mój Magdy były stonowane, niższe, może nawet cieplejsze. Do tej pory kierowała mną intuicja, teraz zaczynałem rozumieć na czym polega to dopasowanie. Gdybym miał córkę, byłaby raczej podobna do Magdy niż do Anki. Chłopicki bronił się, kluczył, robił uniki, Marya oskarżała. Miała tę swoją rację. Generał chciał jeszcze mieć nadzieję. Właściwie bałem się Magdy, bałem się tej siły uczuć jaka w niej tkwiła. Zawsze mogła wybuchnąć z niekontrolowaną siłą. Z Anką mogłem dyskutować, przekonywać ją, wysuwać argumenty. Magda zawsze groziła burzą emocji. Nawet jeśli przyznawała mi rację, czułem, że nie jest przekonana do końca. Racjonalizm Chłopickiego znikał w ogniowej nawale słów, przeczuć, wizji Marii. Trwałem w tym naporze jak żołnierze skryci w słabości olszynowego zagajnika i chociaż ten ogień był celny i bolesny wiedziałem, że wytrwam, że nie mogę się ani cofnąć, ani poddać.
- Dzisiejsza walka waży los nasz.
dziś jestem jako w noc błądzący ciemną
u szczytu rycerskich chwał
głos nieszczęścia twój stawa przede mną.
Magda była jakby nieobecna. Nigdy nie widziałem jej aż tak skupionej, tak poważnej, tak przejętej rolą. Grała dla tej publiczności, ale też jakby dla kogoś jeszcze, dla siebie? dla sztuki? Nie wiedziałem i ona chyba też nie. To coś w niej grało, to coś co zawsze przeczuwałem, co przez cały czas prób kształtowało się, przygotowywało, rosło. Chyba patrząc na nią odczuwałem coś w rodzaju nauczycielskiego szczęścia. Pomyślałem, że dla publiczności to ona jest najważniejsza, że Marya usuwa Chłopickiego w cień, a Magda przesuwa mnie na drugi plan. To jej publiczność uwierzy, to jej weźmie stronę, to jej ulegnie. Mnie pozostawała ta ukryta praca, szachy, intryga, bitwa.
Zniecierpliwiony Pac naciskał na Chłopickiego, wspomagali go Skrzynecki i Małachowski. To było zgodne z planem. Tak właśnie miało być. Chłopicki znowu był sobą, wznosił się ponad innych. Jasne było, że dowodzić może tylko on. W jakimś sensie czułem się sobą w tym fragmencie. Może kiedy jako dziecko spędzałem wakacje w Sulejówku, coś z ducha marszałka przeniknęło do mojej osobowości?
- Tam należało postawić innego.
Wiedziałem od początku bitwy, że stracony,
Książę ich tam postawił, książę był szalony,
Ja tu nie rządzę - Radziwiłł niech rządzi.
Mówiłem to z autentyczną pasją, uważając tylko, żeby zamiast Radziwiłł nie powiedzieć Rajewska. Publiczność chyba rozumiała w czym rzecz. Widziałem w twarzach na widowni wyraźne zainteresowanie. Czułem jak odzyskuję to, co miałem w zeszłym roku, taką władzę, która opiera się na prawdziwym zaufaniu, rzeczywistym autorytecie, autentycznym wyborze. Wiedziałem, że pójdą za mną, że mogę być ich pewny, że czekali przez ten rok na następne wybory i że moje zwycięstwo będzie druzgocące.
- Przeznaczeń twoich gwiazda leci mimo...
więc rycerze i boje stracone -
usłyszałem głos Magdy.
- W twych słowach słyszę rzeczy niezgadnione,
co budzą we mnie rycerza z uśpienia.
odpowiedziałem. Tak trzeba walczyć z losem, walczyć z niewiarą, ze złymi wróżbami.
- Dobrze i dobrze, z wami idę, z wami !
Konia ! Mój biały sam w pierwsze szeregi
pogoni, - Konia ! Żołnierstwo za nami !
Dowodzę !
Na twarzach moich aktorów malowało się rzeczywiste przejęcie, zwłaszcza Marcin i Irek byli dziwnie zmienieni. Zico znów włączyła magnetofon. Tylko w Magdzie widziałem Maryę. Stała nieruchomo przy klawikordzie patrząc na mnie jakby na coś czekała, jakby coś między nami było niedokończone. Jej prawdziwość mówiła - to tylko teatr, w życiu nie wiadomo jak jest, wywoływała ze mnie Chłopickiego, generał poczuł w dłoni skrawek materiału. Ironia mówiła, że to przybrudzona chustka Zenka. Co właściwie miał zrobić Chłopicki? Wygłosić płomienną przemowę na cześć poległego bohatera i oddać dziewczynie tę zakrwawioną wstążkę, a potem odejść, zostawiając ją ze szlochem, niemym bólem, albo zemdloną? Jakież by to było romantyczne i jakież pozbawione smaku. Nie, generałowi nawet umarły żołnierz poeta nie będzie pisał scenariusza. To nie opera, to nie poemat dla romantycznych głów. Kochała go, on jeszcze żyje w niej, jeszcze ta miłość każe jej grać tak jak on by tego chciał, ale to co jest nią naprawdę, przeciwko tej poezji się buntuje, ona też nie chce odegrać wielkiej sceny primadonny.
- Nie życzysz bym się zbliżył - słów się twoich boję.
Przebaczcie - jedno jeno to z daleka proszę.
Snadź przeznaczeniem dzisiaj u wrót stoję,
które są wrota śmierci - już żegnam od proga.
Lubiłem tę scenę. Po tym nieruchomym napięciu zejście ze sceny było wydarzeniem samym w sobie. Czułem w tym momencie ulgę, że nie zawiodłem i żal, że to już koniec mojej roli. Znalazłem się w kulisie. Na scenie Marya śpiewała swoją żałobną pieśń.
- Po cóż pytam? - Badać po cóż?
Wiem, już niemal wiem...
Anna podekscytowana widokiem przejeżdżającego wojska przywoływała siostrę do okna. Jeszcze wczoraj między nimi nie byłoby wielkiej różnicy, jeszcze rano... Anka dobrze się czuła w tej niezbyt głębokiej roli. Po tym męczącym roku, chyba sprawiało jej radość bycie na scenie bez potrzeby sięgania w głębie. Mój podziw dla Magdy wzrastał. Jaka w niej zaszła zmiana od ról Pestki czy Marka Piegusa. Napełniała widownię współczuciem dla Marii, budziła we mnie ciepło, którego istnienia nawet nie podejrzewałem. Moi ułani też wyglądali na zafascynowanych.
- Masz Rafale tę chustkę - powiedziałem, podając mu zenkową smarkatkę - publiczność widziała już ten rekwizyt i musimy brnąć dalej.
Rafał wziął chustkę z lekkim obrzydzeniem.
Co myślał Chłopicki, przekazując wstążkę młodemy oficerowi? Czy miał świadomość, że ostrzega go w ten sposób? Ja wierzyłem, że miał, ale publiczność wpatrzona w Marię przejmowała jej punkt widzenia. Generał się bał, nie śmiał, racja była po stronie nieszczęsnej dziewczyny. Ludzie widzieli jej dramat, intryga Chłopickiego pozostawała ukryta.
Rafał wyszedł na scenę.
- Mówiłam, że Zenek coś pokręci - szepnęła Majewska, wchodząc w kulisę.
- Uważaj na Rafała - powiedziałem. Nie było jednak takiej potrzeby. Rafał jak zwykle w decydujących momentach pamiętał tekst. Magda stała obok nas całkowicie pochłonięta rolą. Nie wiem czy nas w ogóle dostrzegała. Wreszcie wyszła do ostatniej sceny. Na klawikordzie leżała chustka Zenka. Magda znalazła ją jak chciał Wyspiański usłyszeliśmy szlochanie Marii.
- Może sobie od razu wytrzeć nos - szepnął Rafał.
- W te brudy? - syknęła Majewska.
- Magda nawet z tą chustką jest przejmująca - stwierdziłem.
Chłopaki ryknęli jeszcze - leć nasz orle w górnym pędzie, Anka sprowadziła ze sceny wpółprzytomną Magdę i przedstawienie było skończone.
- Zapomniałam jak się nazywam - jęknęła Magda, kiedy tylko znalazła się w kulisie.
Publiczność biła brawo. Wyszliśmy na scenę się ukłonić. Zeszliśmy, brawa trwały nadal, wypchnęliśmy więc samą Magdę, potem oni wypchnęli mnie, a potem dołączali Anka i Rafał, generałowie, stary wiarus, Majewska z literatem. Zico klaskała z kulisy. I wreszcie skończyło się. Publiczność rozeszła się, moje dziewczęta chwilę jeszcze rozmawiały z Anką, Magdą i Majewską i zostaliśmy sami.
- Jezu, serca nie czuję, głowy nie czuję, nóg nie czuję - biadoliła Magda.
- Jak było? proszę pana? - dopytywała się Anka.
- Chyba dobrze - roześmiałem się - ale w końcu ja też w tym grałem, więc nie jestem bezstronny.
- Gdzie jest Zenek? - zawołała nagle Majewska - a jesteś! Jak mogłeś zapomnieć o tej wstążce!
- Jakoś mi wyleciało - tłumaczył się Zenek.
- Dobrze, że miał tę chustkę - śmiała się Anka.
- Nie wiedziałam czy śmiać się, czy płakać - opowiadała Magda - masz Zenek to zasmarkaństwo - rzuciła chustkę na klawikord.
- Nie jest zasmarkana - uraził się Zenek - nosiłem ją tylko na wypadek...
- Gdyby pani Rajewska sprawdzała - dopowiedzieli chórem.
- No widzi pan - śmiała się Majewska - pani Rajewska nam w końcu pomogła.
- Mówiłem, że wierzę w ludzi - pokiwałem głową.
- Nie zorientowali się - stwierdził Irek - myśleli, że tak ma być.
- Tylko na premierze niech to jednak będzie wstążka - Magda popatrzyła na Zenka.
- Teraz już będę pamiętał - powiedział.
- Co innego pewnie pokręcisz - Majewska nadal była nieufna.
- Daj mu Majka spokój i tak miał refleks - łagodziła Anka.
- Sporo ich nawet było - odezwał się Marcin.
- I mówili, że na premierę też przyjdą - dodała Anka.
- To miło z ich strony - uśmiechnąłem się - chyba możemy być zadowoleni, ale chwalił was będę dopiero po premierze, żeby nie zapeszyć.
- Ja już mogę ich pochwalić - odezwała się Zico.
- Zico ma najniewdzięczniejszą rolę - użaliła się nad Kaśką Magda - nie widać jej i nikt o niej nie wie.
- W programie figuruje jako dźwięk - powiedziałem.
- Słaba pociecha - westchnęła Anka.
- Przyjdzie pora i na Kaśkę - uspokoiłem je.
- Pan już myśli o czymś następnym - stwierdził Marcin.
- Pożyjemy, zobaczymy - zamyśliłem się.
- Jak pan zaczyna myśleć, to ja zaczynam się bać - zaniepokoiła się Zico - mnie tam zupełnie odpowiada siedzenie za kulisami z magnetofonem.
- Jak się pan na ciebie uprze, to nie poradzisz - uznała Majewska.
- Marcinie, coś taki cichy? - zapytała nagle Anka.
- Przejął się - zawyrokował Rafał.
- Chyba tak - przytaknął Marcin - dziwnie się jakoś czuję.
- Przejdzie z czasem - powiedziała Magda.
- O, proszę pana, na początku, to ja się przestraszyłam - przypomniała sobie Majewska - była taka chwila, że myślałam, że pan całkiem zapomniał teksti.
- Aż tak, to było widać? - zapytałem.
- Aż tak, to chyba nie - powiedziała Magda - ale, coś takiego było rzeczywiście.
- Wydawało mi się, że słowa z siebie nie wyduszę - przyznałem się - miałem takie wrażenie, że mnie wgniata w ścianę.
- To dobrze, że jest ta ściana - westchnęła Anka - nie miał pan jak uciekać.
- To by dopiero było - wyobraziłem sobie - generał uciekający ze sceny.
- Straszne - przyznała Zico.
- Ucieklibyśmy zaraz za panem - powiedziała Anka.
- Tak, my zawsze za panem - Marcinowi wróciło poczucie humoru
- W wojsku musi być dyscyplina - dopowiadał Irek - jak generał ucieka, to wszyscy za nim.
- Ale nie uciekliśmy - Anka dumnie podniosła głowę.
- Pomyślałem sobie, że to byłoby jednak głupio - stwierdziłem.
- Podobał się pan publiczności - powiedziała Majewska - ale Magda chyba bardziej.
- Też odniosłem takie wrażenie - zgodziłem się - wyszło jednak na to, że uczucia wzięły górę nad rozumem.
- Uważa pan, że to źle? - zapytała Magda.
- Tylko stwierdzam fakt - powiedziałem - możliwe, że właśnie o to chodzi w Warszawiance. Chłopicki ma rację, ale Marya jest bardziej przekonująca. Widzowie są sercem z nią, a dopiero później przychodzi czas na myślenie.
- To chyba typowo polskie - pokiwał głową Irek.
- Może raczej typowo ludzkie - uśmiechnąłem się.
- Świat bez uczuć byłby smutny - odezwała się nieśmiało Magda.
- Ale może mniej tragiczny - zastanowiłem się.
- Może mniej byłoby nieszczęść, ale i nie byłoby prawdziwego szczęścia - zamyśliła się Anka.
- W każdym razie byliśmy prawdziwi - uznałem.
- I o to właśnie chodziło - podsumował Irek.
- Najważniejsze, że się ludziom podobało - włączył się do rozmowy Misiek.
- Czasami sobie myślę - powiedziałem - że w życiu czasami bardziej, niż wszekie racje liczy się piękno.
- W sztuce piękno jest chyba najważniejsze - głośno myślała Anka.
- To by znaczyło, że nie jesteśmy tacy najgorsi - odezwał się Rafał.
- Może nie popadajmy w zbyt wielkie zachwyty nad sobą - przestrzegłem - ale chyba jednak trochę prawdziwej sztuki jest w tym, co robimy.
- To fajnie robić sztukę - uznał Marcin.
- Jasne - pokiwał głową Rafał - wolę to, niż chemię.
- Na wszystko powinny być czas i miejsce - powiedziała poważnie Majewska. Roześmieli się.
- Ten nasz teatr ma jednak jakiś sens - Magda jakby coś sobie uświadamiała - niby nic z tego nie mamy, ale jest przyjemnie, nawet nie chodzi o to, że się jakoś udaje, tylko o te wszystkie strachy i radości. Coś się dzieje, jest jakieś życie, a nie tylko lekcje, stopnie, klasówki.
- Ogólnie czuję, że mamy jakąś satysfakcję i coś ciekawego przeżyliśmy - podsumowałem tym razem ja.
- I jeszcze czeka nas premiera - dodał Irek.
- Wie pan, można by zrobić parę zdjęć na premierze - podsunął Rafał.
- Też o tym myślałem - przytaknąłem - przyniosę aparat i poprosimy kogoś.
- Najlepiej Lucynę - zaproponowała Majewska koleżankę z klasy - ona chce być fotografem, właściwie fotografką.
- Mama Dziady, to filmowała na wideo - opowiadała Anka, ale było tak ciemno, że nic nie wyszło.
- Teraz jest widniej - Marcin rozejrzał się po sali.
- Nic z tego - westchnęła Anka - tata wziął kamerę ze sobą.
- Starczą zdjęcia - machnął ręką Rafał - jak się zrobi odbitki, to każdy będzie miał jakąś pamiątkę.
- Można by zrobić taką fotohistorię jak zrobiliśmy z Tego obcego - przypomniała Magda.
- Powiemy Lucynie, co i jak - kombinowała Majewska.
- Pokażemy, te zdjęcia kiedyś naszym dzieciom - roześmiała się Anka.
- Rozumiem, że wtedy, kiedy będą już w tej lepszej szkole - spojrzałem na nią.
- Miejmy nadzieję - skinęła głową.
- Pora zrobić porządki - Majewska rozejrzała się wokoło.
- Przed premierą robimy wszystko tak jak przed próbą generalną? - upewniała się Magda.
- Tak - odpowiedziałem - muszę jeszcze tylko kogoś zatrudnić do rozdawania programów i do wpuszczenia ludzi na salę.
- Znajdziemy chętnych - machnęła ręką Anka.
- A czwartek będzie jak zwykle? - zapytał Misiek.
- Jak zwykle - przytaknąłem - to ostatni sprawdzian przed mistrzostwami.
- Ja też mam być - bardziej stwierdziła niż zapytała Magda.
- Nie da się ukryć - rozłożyłem ręce.
- Magda się przyjęła w sztafecie - powiedział Misiek. Magda westchnęła.
- Mam nadzieję, że jakoś to będzie - westchnąłem i ja - najważniejsze, żeby pobiegły.
Zaczęliśmy uprzątać dekoracje.
- I właściwie już po wszystkim - powiedziała Anka odstawiając na miejsce znaleziony kiedyś przez siebie zegar.
- Jeszcze premiera - zauważyłem.
- To jakby miało być najważniejsze - zamyśliła się - ale dla mnie ważne były te próby, premiera to jak ciastko po obiedzie.
- Nie lubisz ciastek? - uśmiechnąłem się.
- Lubię, ale najważniejszy jest obiad - stwierdziła.
- A przynajmniej się najadłaś? - zapytałem.
- Niewiele jem - roześmiała się - wystarczy, po Dziadach miałam dość.
- Mam nadzieję, że coś jeszcze zrobimy - spojrzałem na nią - ale w przyszłym roku już nie będzie wiele czasu.
- Wiem - westchnęła - zdaje mi się, że potem też nie będę miała za wiele czasu.
- Nie będzie tak źle - pocieszyłem ją - wszystko zależy od tego jak sobie ten czas poukładamy.
- Mnie zawsze będzie brakowało jakichś pięciu minut - spojrzała na mnie rozbawiona - chyba taka już jestem.
- Nie wydaje ci się, że przejmujesz się drobiazgami? - spytałem.
- Sam pan mówił, że w pięć minut można oblecieć świat - odpowiedziała.
- Nie wierz tak bardzo we wszystko co mówię - powiedziałem szeptem.
- Komuś trzeba wierzyć - pokręciła głową.
- Umawia się pan z Anką? - zapytał Rafał.
- Tak - odpowiedziałem - właśnie mi mówi, że nie ma czasu.
- Niech się pan nie zraża - podtrzymał mnie na duchu - do niej potrzeba cierpliwości.
- Jaki fachowiec się znalazł - Anka popatrzyła na Rafała z politowaniem - dla pana właśnie zawsze będę miała czas.
- Chyba chce, żebyś był zazdrosny - pokiwałem głową.
- Nie zna się pan - powiedziała i uciekła do dziewczyn.
- Ona jest jak kot - stwierdził Rafał - chodzi własnymi drogami. Aha, zauważył pan, że niczego dziś nie zapomniałem?
- Jestem pełen podziwu - przyznałem szczerze.
- To się nazywa proesjonalizm - powiedział. Jego pewność siebie bywała czasami irytująca, ale nie pozbawiona podstaw.
- O niczym nie zapomnieliśmy? - zapytała Majewska wychodząć z klasy, gdzie się przebierały.
- Chyba o niczym - podrapałem się w głowę.
- Sprawdź, czy nie zostawiłaś tam jakiejś podkoszulki - mruknął Rafał.
- Jak ktoś kiedyś po dyskotece - roześmiała się - ale wie pan, to musiał być jakiś wielki facet.
Kiedyś po dyskotece znaleźliśmy pod kasetką ławki w jednej z klas męską podkoszulkę rzeczywiście pokaźnych rozmiarów. Sprawa do dziś nie była wyjaśniona.
- Nawet na mnie byłaby za wielka - stwierdził Marcin wychylając się z kulisy. Powoli zbierali się do wyjścia.
- Gwiazdo, czekamy! - zawołała Majewska na Magdę.
- Gwiazda to Agata - odpowiedziała wychodząc z klasy Magda - ja to tylko tak robię, co mogę.
- Jaka skromna - zastanowił się Irek.
- Magda chciała jeszcze coś powiedzieć, ale tylko nabrała powietrza i wypuściła. Zawołali dowidzenia i wyszli ze szkoły.
Pozostałem z mieszanymi uczuciami. Czułem zadowolenie, ale i trochę żalu. Coś z tych naszych prób chciałoby się zatrzymać. Warszawianką byłem już nieco znużony, ale i jakoś zżyty. Nie byłem też do końca pewien, ile ta niedługa sztuka kryje jeszcze w sobie tajemnic. Pominąłem choćby zupełnie wątek Napoleona, nie wgłębiałem się w tłum postaci stanowiących tło, coś więcej jeszcze pewnie przeoczyłem. Kiedyś do tego wrócę, pomyślałem, może do tej szachowej koncepcji? Jeśli uda mi się może odtworzyć tę partię. Może znajdę coś jeszcze? Na razie myślałem o scenach z Wesela i Kaśka Zico zaczynała mi pasować jako panna młoda. Magda też byłaby dobra w tej roli, Anka jako Haneczka, albo Magda i Anka, jako Zosia i Maryn? Radczyni to Majewska, a Rachela? Nikt mi na razie nie przychodził na myśl, może Karolina? W każdym razie Marcin to dziennikarz, Rafał oczywiście Pan młody, Irek może grać gospodarza. A ja? A jakby tak zostać Wernyhorą? Trzeba będzie pomyśleć. Fajna byłaby scena rozmowy Marcina dziennikarza i Kaśki panny młodej. A może dać spokój Wyspiańskiemu? Nie, te sceny z Wesela mogłyby być ciekawe. Zenek na przykład jako Chochoł, ciekawe czego by zapomniał? Pewnie te dyskoteki tak na mnie działają, uświadamiałem sobie, a może nadchodzi jakiś czas Wesela? Moda na wieś pod koniec stulecia? Może myślę o tym, żeby się ożenić? To, co tkwi w naszej podświadomości, jest zwykle dość banalne. Gdyby tak kiedyś dojść do Szekspira; Magda z tą chustką, dlaczego widzę w niej Lady Makbet? Chyba jednak drzemią w niej ambicje, Rafał jako Makbet. Tak ta dwójka jest niesamowita. Tymczasem jednak koniec roku za pasem. Muszę powpisywać klasówki do dziennika, bo potem inni zaczną się tłoczyć i powstanie wrzask, że mają po kilka sprawdzianów dziennie. Ot, szkolna codzienność, czy ta codzienność niezmiennie musi być taka? Na tyle fajnych spraw nie ma miejsca i czasu. Czułem jak generał Chłopicki odchodzi w cień, a wraz z nim wszystkie duchy wypełniające szkołę przez ostatnie tygodnie. Przyjdą jeszcze raz, jak na bal, na swoją dyskotekę, swoje święto, a potem? Może będą wpadać co jakiś czas jak moi byli uczniowie? Może będą wspierać w potrzebie? Chyba były nam przyjazne, staraliśmy się, chcieliśmy jak najlepiej. Wsiąkły w mury trochę już niedzisiejsze słowa postaci Wyspiańskiego, jakieś szepty pozostaną w tych ścianach. Krążą tu jak Zawisza, Stańczyk, Hetman, Szela, Wernyhora, wołają - kto nas woła, czego chce? Kiedy są właściwie szkolne Dziady? Może w dzień wagarowicza? Tę magię poczułem kiedyś, dawno temu, kiedy jeszcze jako student prowadziłem lekcje z Hamleta. Siedzieli ci Hamleci na przeciwko mnie wraz z Ofeliami, a ja miałem świadomość, że jestem pierwszy, który ich o księciu duńskim uczy, właściwie sam wyglądałem wtedy jak Hamlet. Jak wyglądam teraz? Kiedy odejdzie Chłopicki, zostanie może Cyrano de Bergerac, a może poczciwy Don Kichote? Mógłbym zagrać de Bergeraca z Anką i Rafałem, to chyba byłoby niezłe. A może jednak to Magda zagrałaby Roksanę? W teatrze, to była rola dla niej. Pomyślałem, że koniec prób Warszawianki otwiera przed nami nowe możliwości. Ile z nich uda się zrealizować? Okrucieństwo życia jakby polegało na nadmiarze, wciąż trzeba było z czegoś rezygnować, ograniczać się, zawsze pozostawało we mnie to uczucie jakiegoś niedosytu. Może to tylko jakiś mój problem, pomyślałem. Psychoanalityk wyjaśniłby to pewnie jakimiś brakami z wczesnego dzieciństwa, ale to nie było takie proste. Wyobrażałem sobie ich w różnych rolach tak wyraźnie, że zawsze pozostawał żal, że to tylko wyobraźnia, podobnie było z różnymi możliwościami podsuwanymi przez rzeczywistość, które rozwiewały się jak sny w gnuśności pokoju nauczycielskiego, w ludzkiej bierności, w lenistwie i zniechęceniu. Bóg jest wieczny, ludzkość ma czas rozpisany na pokolenia, a pojedynczy człowiek? Jak dochodzi się do własnego spełnienia? Może tylko przez wybór? Może przez umiejętność rezygnowania? Pewnie wiara w reinkarnacje jest jakąś próbą radzenia sobie z tym, albo twierdzenie chrześcijan, że wszystko to marność, a ważny jest tylko Bóg? Tak, wiara jest zawsze jakimś wyjściem, niewiara zresztą też, w takim przypadku nie warto żyć. Filozoia nie koiła jednak mojej tęsknoty za tym, czego nie udało mi się zrobić. W końcu, nie były to przecież rzeczy nieosiągalne, na przeszkodzie stały tylko zła wola lub brak wyobraźni innych, a może tylko przyzwyczajenie do zniewolenia? Lęk przed marzeniami, pogodzenie się z nieosiągalnością normalności? Choroba pozostała, chociaż przyczyny zniknęły. Uleczeni paralitycy nie chcieli chodzić o własnych siłach, uzdrowieni ślepcy kurczowo zaciskali powieki, uwolnieni nie pragnęli przekroczyć progu więzień. Czy to był tylko strach, niewiara, że to naprawdę się stało, czy złość, że tak długo tkwiliśmy w maraźmie, czy jakaś niezrozumiała irracjonalna nienawiść do życia, do prawdy, do radości? Nie lubiłem patrzyć w te ciemne strony duszy ludzkiej, trzymałem się wiary w naturalne podstawowe dobro człowieka, ale ta wiara często była wystawiana na próby. W swoich uczniach nie dostrzegałem jednak zła, było ono w świecie dorosłych, czasami w świecie skrzywdzonych dzieci. To drugie wprawiało mnie zawsze w stan bezradności, nie umiałem pracować z tak zwaną trudną młodzieżą. Tutaj moje metody