Próba IV
Próba IV
Anka prawie miała ochotę rzucić mi się na szyję.
- Jest pan genialny - powiedziała w końcu.
Nasza intryga przyniosła rezultat nadspodziewanie łatwo. Najpierw udało mi się przeciągnąć
na swoją stronę partyjnego katechetę, potem urobić nieco dyrektorkę. Anka, Magda i Majewska
przydybały naszą najmłodszę nauczycielkę i wyciągnęły na rozmowę o tańcu, zaczęły ją na-
wet prosić o lekcję jakichś nowych kroków. Pomysł w pokoju nauczycielskim zgłosił właśnie
katecheta, ogłupiona nagłą sympatią młodzieży nasza najmłodsza nieśmiało go poparła, włączyłem się ja z pełnym poparciem i gotowością przypilnowania porządku. Dyrektorka spytała,
co na to samorząd i Rajewska chcąc nie chcąc zadeklarowała gotowość działania. Dyskoteka
miała się odbyć w przedostatkową sobotę. Wszystko zdecydowało się nagle i bezboleśnie,
i tylko dyrektorka popatrzyła na mnie dziwnie uważnie. Cóż, znaliśmy się dość długo i znała
moje sposoby działania. Zresztą była z natury wygodna, ale niegłupia, a jeszcze zbyt krótko
dyrektorowała, żeby stracić rozum. To grono czasami nie wydawało się takie złe. Każdy z nau-
czycieli miał jakiś słaby punkt i jeśli go się znało, można było działać jak w Sposobie na Alcy-
biadesa. Katecheta miał partyjne poczucie czynu społecznego, dyrektorka wciąż chciała uchodzić za młodą i pełną życia, najmłodsza miała fioła na punkcie tańca, Rajewską można było przymusić sytuacją. Moim słabym punktem niewątpliwie była Anka i w szczególnie ważnych sprawach uczniowie wysyłali ją do mnie.
- Jak pan to zrobił? - zapytała Majewska.
- Przypomniałem panu Przodkowi wycieczkę jego klasy do Zakopanego, a pani dyrektor wyjątkowo ładnie wyglądała tego dnia, panią od muzyki urobiłyście wy - odpowiedziałem.
- Ale że się pani Rajewska zgodziła - dziwił się Rafał.
- Siła złego na jednego - rozłożyłem ręce.
- To klasa pana Przodka była z nim w Zakopanem - zdziwił się skolei Marcin.
- Byli - odpowiedział Irek - mój brat był w tej klasie i opowiadał. Pan też był z nimi.
- Coś czuję, że też pan się za tym krył - popatrzyła na mnie Anka.
- To był ostatni rok pracy pana Przodka przed emeryturą, a ich ostatni rok w szkole - opowia-
dałem - ja im to tylko uświadomiłem, a oni tak długo chodzili za panem, aż wychodzili swoje.
- Z panem lepiej nie zaczynać - stwierdziła Magda.
- Pani dyrektor też tak mówi - uśmiechnąłem się.
- W takim razie biedna pani Rajewska - westchnął Marcin.
- Właściwie dlaczego pan się kłóci z panią Rajewską? - spytała Magda.
- Pan nie lubi harcerzy - wyjaśnił jej Rafał.
- Nie harcerzy tylko ZHP - uściśliła Majewska.
- Oj, co za różnica ZHP, ZHR, czy jeszcze jakieś inne - wzruszyła ramionami Anka.
- ZHP dość długo zwalczało ZHR i te jakieś inne - powiedziałem.
- Ale teraz jest inaczej - przekonywała Magda - na ostatnim ognisku hufca był nawet ksiądz.
- Pan Przodek też teraz uczy religii - roześmiał się Marcin.
- Ludzie się zmieniają - tłumaczył Rafał.
- Trochę za prędko jak na mój gust - pokręciłem głową.
- Jak wiatr zawieje - śmiał się Marcin.
- W końcu my na zbiórkach tylko śpiewamy piosenki - usprawiedliwiała się Anka.
- I co złego w chodzeniu na rajdy? - spytała Magda.
- To tylko taka różnica poglądów - wyjaśniłem - mój ojciec był w Armii Krajowej, a pani Rajewskiej w AL. Teraz ona jest w ZNP, a ja w Solidarności. Różnica w wychowaniu, w tradycji.
- Pan nie był harcerzem? - spytał Rafał.
- Nie chciałem być w takim harcerstwie, jakie było wtedy - odpowiedziałem.
- Dlatego pali pan papierosy - przyszpiliła mnie Magda.
- A nauczyciel powinien dawać dobry przykład - poparła ją Anka.
- Ja nie jestem dobrym nauczycielem - przyznałem się.
- Pana nie przegadasz - machnęła ręką Majewska.
- A jak zaczniemy palić papierosy, to panu będzie głupio - upierała się Anka.
- Jak zaczniesz palić, to będziesz miała żółte zęby i nie wyjdziesz za mąż - oświecił ją Marcin.
- To będę starą panną, zostanę nauczycielką i będę męczyć biedne dzieci - odcięła się Anka.
- Dlaczego pan się nie ożenił? - zapytał nagle Rafał.
- Bo palę papierosy - odpowiedziałem.
- Honorata, ta z pana klasy, to mówi, że pan powinien być księdzem - doniosła Magda.
- Honorata, to mówi, że ja jeszcze kiedyś zostanę księdzem - roześmiałem się.
- Pan się nie nadaje na księdza - uznała Anka - za bardzo pan lubi język polski.
- Jestem chyba za nieposłuszny, żeby być księdzem - przyznałem.
- A ja tam zostanę zakonnicą - oznajmiła Magda.
- Jej ostatnio odbija - stwierdziła Anka.
- To musi komuś odbić, żeby zostać zakonnicą? - postawiła się Magda.
- Nie, ale trzeba mieć powołanie - stwierdziła Anka.
- A skąd wiesz, że ona nie ma? - zapytała Majewska.
- Madzia? - Anka objęła Magdę - Madzia to wyjdzie za mąż i będzie miała ośmioro dzieci jak
Danuta Wałęsowa.
- Ona całkiem zgłupiała, proszę pana - Magda pogłaskała Ankę po twarzy.
- Ta Marya jak jej narzeczony zginął, to pewnie poszła do klasztoru - Irek jak zwykle małomówny, odezwał się nagle.
- Rzeczywiście - zdziwiła się Magda - pewnie stąd wzięła mi się ta zakonnica.
- Mieliśmy pomówić o kostiumach - przypomniała sobie Majewska.
- Chyba już czas - potwierdziłem.
- Nie moglibyśmy wypożyczyć z jakiegoś teatru? - zapytał Rafał.
- Nie mamy w kasie ani złotówki - powiedziałem bezradnie.
- I nikt nam nie da - dodał Irek.
- Oj, sukienkę białą to ja mam - mówiła Anka - Madzia też - tylko te bufy będzie trzeba jakoś
zrobić. Ewka z pana klasy nam pomoże, ona fajnie szyje.
- A ja w co mam się ubrać? - spytała Majewska.
- Jakoś na ciemno - powiedziałem - grasz ich matkę czyli osobę starszą.
- Pożyczę coś od mamy - roześmiała się Majewska.
- Z chłopakami też nie będzie problemu - powiedziałem - zostały nam czapki z Reduty Ordona, pasy i epolety się zrobi, lampasy też, ja muszę tylko skombinować jakiś długi płaszcz.
- Właśnie, dlaczego Chłopicki nie jest w mundurze? - zapytała Anka.
- Chłopicki zrzekł się dowództwa, zresztą od początku wiedział, że z wojskowego punktu widzenia powstanie nie ma szans. Brał w nim dalej udział jako obywatel, jako Polak, może też chciał podkreślić swoją odrębność, indywidualność? - mówiłem.
- Albo mu się mundur zachlapał i musiał go oddać do pralni? - zasugerował Marcin.
- Już zaczynają swoje - westchnęła Anka.
Zaczęliśmy w końcu próbę.
- A może by tak poprosić panią Dominikę, żeby nam nagrała Warszawiankę? - przyszło do głowy Majewskiej.
- Pani gra na pianinie - przyznała Anka.
- Na dyskotece będzie okazja - podsunąłem.
Włączenie naszej najmłodszej w szkolne życie było owym dalszym ciągiem mojego pomysłu.
Tak naprawdę między moimi pannami i nauczycielką muzyki nie było wielkiej przepaści wie-
kowej, niestety intelektualnej też. To znaczy dziewczyny były jak na swój wiek mądre.
- Madziu, to ty wysyłasz swojego narzeczonego na śmierć - stwierdziła nagle Anka.
- To Chłopicki go wysłał tam, gdzie wszyscy zginęli - broniła Marii Magda - Marya tylko chciała
żeby on się odznaczył.
- Pewnie, za byle kogo miała wychodzić - ironizował Marcin.
Popatrzyły na niego zimno.
- Żymirski jakiś pęd śmiertelny budzi - mówił dalej Skrzynecki.
- Jak i ten młody - a śliczny,a strojny;
w oczach mu błękit się palił jak niebo,
gdy się zwierciedli pod wileńskim zamkiem
w rzece,a rzeką płynie czar upojny - -
Jak on się gwałtownie dopominał i dopraszał,
widać chciał tego grobu z Żymirskim razem.
Przyzwoliłem, chciał lecieć tam - wytrwał w uporze.
Odchodził, mogłem wstrzymać go jednym wyrazem,
patrzyłem w jego oczy, twarz, wyraz, postawę
i kamieniałem w ruchu - - szedł za Sprawę,
tam szedł, gdzieś dalej niżeli te szańce...
Nie powróci, nie wróci, Amen napisano
miał na czole, na sercu, głęboko - dziś rano
będziem natychmiast wiedzieć. Znam jacy są gracze.
Niewątpliwie w raporcie przekaże mi swoją
ostatnią prośbę - wstążka czy pamiątka,
że narzeczonej jego zwrócić muszę.
- Widzicie, to Chłopicki wysłał go na śmierć - przekonywała Magda.
- Sam chciał - stwierdził Marcin.
- Chciał się odznaczyć, nie zginąć - Anka wzięła stronę Magdy.
- Po co Chłopicki wysłał narzeczonego Marii na ten posterunek? - zapytałem.
- Bo tamten chciał - odpowiedział Rafał.
- Ale w jakim celu go wysłał? - sprecyzowałem pytanie.
- Jak się tamten zgłaszał na ochotnika, to mu ustąpił - wzruszyła ramionami Majewska.
- Już wiem - zawołała Anka - Chłopicki wysyła tego Józefa, żeby mu przyniósł meldunek,
jak ten posterunek upadnie!
- Iście męski rozum u waćpanny - roześmiałem się - Chłopicki wcale nie wysyła narzeczone-
go Marii na śmierć, tylko po to, żeby wrócił z wiadomością, że Żymirski zginął, a jego dywizję rozbito.
- To ma sens - pokiwał głową Irek.
- A ten Józef tak się chciał odznaczyć, że nie uważał i zginął - powiedziała Anka.
- To głupota - stwierdziła Majewska.
- To młodość i brak doświadczenia, i może jeszcze ten zapał - powiedziałem.
- Pewnie zamiast stać z boku, sam poszedł na pierwszą linię i zginął - domyślał się Marcin.
- Był adiutantem Chłopickiego, dostał rozkaz przynieść wiadomość, a nie walczyć - mówiłem -
chciał się odznaczyć i źle się to skończyło.
- Ale Chłopicki domyślał się, że tak się właśnie stanie - Magda nadal obwiniała Chłopickiego.
- Dlatego Chłopicki czuje się winny, nie powstrzymał go - przytwierdziłem.
- Dlaczego go nie zatrzymał? - zapytał Rafał.
- A gdyby ci pan powiedział, żebyś nie szedł na dyskotekę, posłuchałbyś? - zapytała Anka.
- Zaczynam rozumieć - Rafałowi otworzyła się jakaś klapka.
- Pan to tak mówi, jakby właściwie nikt niczemu nie był winny - mówiła Majewska - ani Maria,
ani jej narzeczony, ani Chłopicki.
- Bo tak uważam - odpowiedziałem - właśnie na tym polega tragedia, że nikt nie jest winny,
a giną ludzie.
- Wojna jest winna - z przekonaniem powiedziała Anka.
- Ruscy, bo nas trzymali w niewoli - zezłościł się Marcin.
- Zwykle jest winny ten, kto napada na innych - westchnąłem.
- Dlaczego ludzie napadają na innych ludzi? - nie mogła zrozumieć Magda.
- Też tego nie rozumiem - powiedziałem smutno.
- Bo to jest bezrozumne - podsumowała Anka.
- Chyba to jest tak, że gdzie się kończy rozum, tam się zaczyna wojna - wygłosił sentencję Marcin.
Doszliśmy do sceny ze starym wiarusem.
- Rekonesans powrócił? - spytał Chłopicki.
- Żołnierz idzie - odpowiedział młody oficer.
- Sam jeden szeregowiec? - upewniał się Chłopicki.
- Tak - sam szeregowiec.
Mamże mu wyjść na przeciw, odebrać raporty?
Młody oficer czekał na rozkazy.
- Zostań - przecz jestem snadź śmiertelny łowiec.
Nieszczęście szybciej biegło niż myśli moje.
Chłopicki powiedział to bardziej do siebie.
- Rafał, zobacz czy nie idzie Robert - zażartował Marcin.
- Nie dziś, nie - odpowiedział Rafał.
- Właściwie to Robert mógłby grać starego wiarusa - włączyła się Majewska - Zenek pewnie
coś poplącze.
- Jak może poplątać jak nic nie mówi? - zaoponowała Anka.
- Przewróci się, albo beknie - podsunął Marcin.
- Dajcie spokój on nie jest taki głupi - broniła Zenka Magda.
- Pewnie, tyle lat w szkole - ironizował Marcin.
- Dajcie mu się czymś wykazać - powiedziałem.
- A właściwie, to dlaczego przeżył ten stary wiarus? - zapytał nagle Irek.
- Stał za drzewem, albo siedział w krzakach - zaczął tłumaczyć po swojemu Marcin.
- Miał szczęście - uznała Magda.
- Ktoś musiał przeżyć, bo by sztuki nie było - rezonowała Anka.
- Chyba wszyscy macie rację - wtrąciłem się - był doświadczony, więc wiedział jak stanąć,
jak w miarę możności unikać kul, niewątpliwie miał szczęście, no i Wyspiański tak napisał.
- Nie dał się zabić - powiedział Marcin
- Był dobrym żołnierzem, potrafił przeżyć - dodałem.
- To znaczy,że ten młody był złym? - spytała Anka.
- Zginął niepotrzebnie - potwierdziłem.
- I nie wykonał rozkazu - dopowiedział Marcin.
- Ten stary to zupełnie tak jak pan Przodek - roześmiał się Rafał - najpierw był w seminarium,
potem w partii, teraz uczy religii i jak się coś zmieni, to pewnie znowu będzie robił coś innego.
- To też jakaś sztuka - powiedziałem rozbawiony.
- Ale nikt mnie nie przekona, że pan Przodek jest dobrym nauczycielem - żachnęła się Anka.
- Jak uczył matematyki jego uczniowie zwykle bez kłopotów zdawali egzaminy - powiedzia-
łem.
- A czy w szkole chodzi tylko o przygotowanie do egzaminów? - spytał Rafał.
- Nie tylko - przyznałem - ale to w końcu jest ważne.
- Pana uczniowie też zdają egzaminy - powiedziała Magda.
- Staram się jak mogę - odpowiedziałem.
- Dobry wieczór - usłyszeliśmy nagle głos Roberta.
- Tak myślałam, że przyjdzie - ucieszyła się Majewska.
- Akurat wracam z treningu jak wy macie próbę - tłumaczył Robert.
- I przychodzisz właśnie wtedy jak ma wejść stary wiarus - powiedziała Magda.
- To co mam grać? - zapytał Robert.
- To nie kabarecik, to poważny teatr - Anka udała obrażony ton.
- Teatr jednego widza - śmiał się Robert.
- Nie ważna ilość, ale jakość - powiedział Marcin.
- Jak tak, to jest to bardzo dobry teatr - zgodził się Robert.
Graliśmy dalej.
- Raport! - zawołał Chłopicki.
- To się znaczy?
Pytał młody oficer.
- Posterunek stracony, przestał istnieć szaniec
niedołężnej komendy ofiara przeklęta.
Która godzina ?
Chłopicki za sugestią Wyspiańskiego mówił poważnie i cicho.
- Siódma
Odpowiadał młody oficer
- Przewidziałem,
że do tej pory w pień będzie wycięta
dywizja - w pół godziny o tym wieść, bom żądał.
Chłopicki mówił z goryczą.
- Właśnie wchodzi w dziedziniec...
Relacjonował młody oficer.
- Tak jakbym poglądał.
Sam jeden szeregowiec -
Chłopicki nie pytał,wiedział.
- Tak..
Potwierdzał młody oficer.
- Nie mój.
Powiedział smutno Chłopicki.
- Zwróćcie uwagę - przerwałem - Chłopicki czekał na swojego adiutanta, gdzieś w duchu miał nadzieję, że przeczucie czy doświadczenie go myli, ale wszystko się stało tak, jak przewidywał.
Wszedł wiarus dał Chłopickiemu kartkę i czerwoną wstążkę Anki.
- Ja dalej nie rozumiem - zirytował się Irek - kiedy tamten zdążył napisać ten raport?
- Ale ty jesteś dociekliwy - odezwała się Anka.
- No, bo nie rozumiem - Irek nie mógł pogodzić się z niejasnością - czy pisał w czasie walki,
czy jak się skończyła? Ale wtedy już nie żył...
- Może jak się bili to opisywał co i jak, a jak już było całkiem źle to włączył się do bitwy i zgi-
nął? - kombinowała Anka.
- To by mogło tak być - zgodził się Irek.
- I jak szedł walczyć to dał raport i wstążkę temu wiarusowi - główkował Rafał - ten wiarus był
ranny i może dlatego właśnie jego wysłał do generała.
- To by znaczyło, że wcale nie jest pewne, czy ten Józef zginął - skojarzył Irek.
- Ale ta wstążka była cała we krwi - powiedziała Magda z rezygnacją.
- Może zakrwawiła się od tego wiarusa? - wysunęła przypuszczenie Anka.
- Mogło być zupełnie inaczej - Marcin znalazł inną koncepcję - ten wiarus jako jedyny ocalał,
doszedł do jakiegoś innego posterunku, tam mu napisali raport i kazali zanieść Chłopickiemu.
- Nie, to mniej prawdopodobne - pokręcił głową Irek - wtedy by przysłali jakiegoś gońca, ten
wiarus szedł prosto z pola bitwy, nie jest wcale pewne, że tamten zginął.
- Może leży tam ranny, albo dostał się do niewoli? - W Ance ożyła nadzieją.
- Walczył do ostatniego naboju i zginął - stwierdził Marcin.
- Ale jednak nie wiadomo - zakończył Irek.
- Robert jak tam było? - zapytała Anka.
- Właśnie, dlaczego nic nie mówisz? - podchwycił Rafał.
Robert popatrzył na nich, odchrząknął i zaczął
- Nam strzelać nie kazano, wstąpiłem na działo
i spojrzałem na pole - dwieście harmat grzmiało.
Artyleryi ruskiej ciągną się szeregi
prosto, długo, daleko...
Przerwali mu śmiechem.
- Proszę pana, on przecież rzeczywiście był adiutantem w Reducie Ordona - powiedziała Majewska.
- A może z tym Józefem to było tak jak z Ordonem? - skojarzyła Anka.
- Acha, bo Ordon wcale nie zginął, jak pisał Mickiewicz - przypomniał sobie Rafał.
Doszliśmy do rozmowy Chłopickiego z Marią.
- Panie generale…
Zaczęła Magda.
- Co, panienko?
Spytał Chłopicki.
- Ktoś drogi mnie powróci, kiedy?
Co właściwie chciała Maria usłyszeć w odpowiedzi? Prawdę? Pocieszające kłamstwo?
- Ktoś wam drogi panno jest żołnierzem.
Teraz wojna i bitwa dziś.
Chłopicki szuka jakiejś wymijającej odpowiedzi.
- Żołnierza kraj po wojnie potrzebować będzie:
rolę siać zbożem... na czas trudów inny -
wrócić powinien i przyjść.
Te słowa Magdy zabrzmiały jakoś prawdziwie.
- Dalibóg panienko ja sam niespokojny
jestem o niego - aleć jeszcze wierzem.-
Niepokoję się -
Chłopicki przypierany do muru wykrzesał z siebie resztki nadziei.
- A jednak pan nie kłamie - Rafał sprostował swój wcześniejszy osąd.
- Chłopicki chyba myśli tak jak my - powiedziałem - nie jest całkowicie pewny czy narzeczony
Marii zginął. Może dlatego nie oddaje jej wstążki?
- Ale tak naprawdę, to chyba nie ma wielkiej nadziei - westchnęła smutno Anka.
- Jakiś cud mógł się jeszcze zdarzyć - pocieszył ją Marcin.
- Chłopicki chyba jest takim człowiekiem - myślałem głośno - który nawet w beznadziejnej
sytuacji potrafi dostrzec jakieś wyjście, a z doświadczenia wie, że w życiu bywa bardzo różnie.
Poza tym wierzy faktom, a fakty nie są jednoznaczne.
- To tak jak z udziałem w powstaniu - wtrącił Marcin - Chłopicki nie wierzył w zwycięstwo, ale
jednak walczył.
- Taki chyba miał charakter - przytaknąłem.
- Ta Maria, to całkiem już zwątpiła - powiedziała Magda.
- Może czuje, że już po wszystkim - podsunęła Majewska.
- To są jakieś zmagania serca i rozumu - przytwierdziłem.
W dalszym ciągu rozmowa Chłopickiego z Marią brzmiała sztucznie, ale namawianie genera-
ła do objęcia dowództwa tchnęło autentyzmem.
Rafał żegnał się z Anką.
- Na miłość boską, panno Anno, przyjm pani to spokojnie - - Józef zginął godzinę temu...
- To znaczy, że już wiadomo - powiedziała Majewska.
- Tylko skąd? - zapytał Irek.
- Pewnie od tego starego wiarusa - powiedział Marcin.
- Ale to by znaczyło, że stary wiarus był przy śmierci tego Józefa, więc nie odszedł przed koń-
cem bitwy. I znowu nic się nie trzyma kupy - analizował Irek.
- Mogło być tak - starała się ułożyć sensowną całość Anka - Józef daje wiarusowi raport
i wstążkę, wiarus odchodzi, odwraca się jeszcze, albo nawet wyczołguje się tyłem i widzi jak
tamten ginie.
- Jak może być pewny, że tamten zginął? - zaoponował Rafał - mógł widzieć, że upadł, ale
przecież mógł być tylko ranny.
- Taki doświadczony żołnierz, to umie rozpoznać, czy ktoś zginął, czy jest tylko ranny - broniła
swojej tezy Anka.
- Jak dostał z armaty, to go rozerwało na strzępy i nie było wątpliwości - poparł ją Marcin.
Majewska westchnęła.
- Nie wiemy jak było, ale Chłopicki przecież mógł mieć takie same wątpliwości jak my - powie-
działem.
- Ale w końcu ich nie ma, bo przysyła Marii wstążkę - stwierdziła Majewska.
- Bo to było tak - Anka znowu miała koncept - Chłopicki wysłał młodego oficera, żeby wypytał
wiarusa, wiarus opowiedział o śmierci Józefa, młody oficer powiedział to generałowi i wtedy generał kazał mu zanieść wstążkę Marii.
- To jest logiczne - uznał Irek.
- Zastanawiam się tylko - powiedziałem - na ile nasze interpretacje są zgodne z intencjami
Wyspiańskiego.
- W końcu czytamy to tak, jak on to napisał - przekonywała mnie Anka.
- W takim razie mnie jeszcze coś zastanawia - podrapał się w głowę Marcin - pamiętacie
co mówi Maria jak wchodzi stary wiarus?
- No mówi o tej wstążce,że była biała, a jest różowa - odpowiedziała Magda.
- Nie to, posłuchajcie - Marcin kartkował książkę - o to - to ten pułk, co on był, mundur, co on
miał...
- No to co z tego? - spytała Anka.
- Jak to co? - zdziwił się Marcin - jest napisane - mundur co on miał - nie rozumiesz?
- No rozumiem - mówiła Anka - miał taki sam mundur jak ten wiarus.
- Tu jest napisane nie taki sam tylko ten sam - upierał się Marcin.
- No tak się mówi - jęknęła Majewska.
- Dobra, dobra - powiedział poważnie Marcin - ja tam wiem swoje.
- Ale to głupie, przecież nie mógł mieć ten wiarus tego samego munduru, co narzeczony Marii
popukała się w czoło Magda.
- Ale jest napisane, że miał - trwał przy swoim Marcin.
- Co ty kombinujesz? - nie wytrzymała Anka.
- Kombinuję, że ten stary wiarus zabił tamtego i zabrał mu mundur! - obwieścił tryumfalnie
Marcin.
- No nie...- Ance opadły ręce - ja chyba ciebie zaraz zabiję.
- Ale czytamy tak jak to Wyspiański napisał - śmiał się Marcin.
- Majewska, łap go - wrzasnęła - Anka.
Rzuciły się we trzy na Marcina. Zaczął uciekać opędzając się od nich.
- Dlatego wiarus wiedział napewno, że narzeczony Magdy nie żyje - dusił się ze śmiechu.
- Jaki mój narzeczony? - zawyła Magda - masz za mojego narzeczonego - walnęła go ksią-
żką - masz za starego wiarusa - kopnęła go w kostkę.
Dopadły Marcina wreszcie w kącie.
- Proszę pana,szczypią! - darł się Marcin - ugryzła mnie któraś! Na pomoc!
Dały mu wreszcie spokój. Wracał na scenę poprawiając wyciągniętą ze spodni koszulę.
- Mam taką teorię - powiedział - że ten stary wiarus to był ruski szpieg i dlatego nic nie mówił.
- Jeszcze ci mało? - zasapała Magda.
- Widzi pan? to są przygody człowieka myślącego - pożalił się.
- Człowieka głupiejącego - mruknęła Majewska.
- Boże, jak tak dalej pójdzie, to z tragedii zrobimy komedię - zadyszała Anka.
- Zbliżamy się do teatru absurdu - przytaknąłem.
- Z tym mundurem to coś się jednak nie zgadza - stwierdził Rafał - może niekoniecznie
stary wiarus zabił tego Józefa, ale mógł zdjąć mundur z zabitego.
- Pewnie - włączył się Irek - patrzy taki ładny mundur, myśli, wezmę sobie, jemu już i tak niepo-
trzebny.
- Oni chyba też chcą oberwać - w głosie Majewskiej zabrzmiało ostrzeżenie.
- Kiedy i mnie się coś z tym mundurem nie zgadza - powiedziałem.
- I pan też? - jęknęła Anka.
- No tak, bo nie rozumiem dlaczego adiutant Chłopickiego nosił mundur dywizji Żymirskiego
wyraziłem swoje zdziwienie.
- A to wtedy każda dywizja miała inne mundury? - spytał Rafał.
- Chyba nawet każdy pułk - powiedziałem.
- No to coś Wyspiański pokręcił - stwierdziła Majewska.
- Albo my szukamy dziury w całym - roześmiałem się.
- Mundurze - dopowiedział Marcin.
- Już nie mogę - załamała się Anka.
Mimo wszystko dokończyliśmy próbę.
- A gdzie jest Robert? - zapytała nagle Magda.
- Akuku! - Robert wychylił się z korytarza.
- Coś tam robił? - zdziwił się Rafał.
- A przeczytałem sobie Warszawiankę - odpowiedział Robert - pożyczyłem z biblioteki - wyja-
śnił.
- Była jeszcze jakaś? - zdziwił się tym razem Irek.
- Pożyczyłem w publicznej - odpowiedział Robert.
- No, no - pokręcił głową Marcin.
- Widzicie, nie jest takim głupkiem jak wy - Majewska pogardliwie spojrzała na chłopaków.
- Majewskiej się zbiera - powiedział Rafał.
- Dziewczyny ratujcie - zapiszczała Majewska, chowając się za Ankę.
- Oni są tacy przed dyskoteką - powiedział do mnie Robert.
- Też tak mi się wydaje - odpowiedziałem.
Rzeczywiście, dyskoteka zagłuszyła już wszystko co mogła wraz ze szkołą i naszym teatrem.
Czasem wydawało mi się, że właśnie na tym zagłuszaniu polegała atrakcyjność dyskotek.
Nie myśleć, nie słyszeć, zapomnieć. Ale to nie było tylko to. W ciemności i huku znajdowały ukrycie emocje i uczucia w zwykły dzień uśpione, blade, prawie że wygnane. Na dyskotece
one właśnie obejmowały władzę, wypełniały czas i przestrzeń, zdobywały wolność.
W moich szkolnych czasach były równie tępione jak długie włosy chłopaków i spodnie dziew-
cząt. Staczaliśmy o nie boje z nauczycielami, dyrekcją, rodzicami. Walczyliśmy o swoją muzykę, własną indywidualność, pokoleniowe przemiany, wyzwolenie. Tę walkę powtarzali teraz oni,
a kiedyś powtórzą ich dzieci, a potem dzieci ich dzieci. Ta walka w swoim odradzaniu się jest
jeśli nie wieczna, to jednak równie trwała jak nasz świat. Jest sprawdzianem siły, energii, dojrzałości, zdolności do bycia niezależnym. Jak dotąd, na szczęście, starsze pokolenia, ustroje, instytucje, nakazy i zakazy władców zawsze ją przegrywają. Jest jak walka życia ze śmiercią, bytu z niebytem, nowego ze starym. Czy to takie dziwne, że właśnie w ciemnościach i huku dyskotek tworzyło się szkolne życie, a jeśli nie ono samo, to chęć do niego pozwalająca przetrwać nudne godziny lekcyjne, klasówki, sprawdziany, całą tę powszedniość, nijakość, szarość.
Huk armat, gwizd kul, bitewny zgiełk zamienione w muzykę disco, rocka, heavy metal. Stare hasło mojej młodości - make love, not war - znajdowało teraz swoje odbicie w tym zatartym
napisie na ścianie - CHCEMY DYSKOTEKI. Czy mogłem im nie pomóc w realizacji tej chęci,
nawet jeśli uważałem, że cały ten zgiełk to nic mądrego?
Jak zwykle błyskawicznie uprzątnęli dekoracje i jeszcze szybciej wybiegli ze szkoły.