Próba III
- No to ustawiamy scenę - powiedziałem.
- Przyniosłam wstążkę - Anka wyjęła z kieszeni spodni czerwoną tasiemkę.
- Powinna być biała - pokręciła głową Magda.
- Przecież jest zakrwawiona - broniła się Anka.
- Nieźle dostał - skonstatował Marcin.
- Pewnie z armaty - Irek zrobił minę fachowca.
- Ich proszę pana nic nie wzrusza - załamała ręce Anka - tu taka tragedia a oni się śmieją.
- Zeszłym razem tobie było wesoło - przypomniałem.
- Ale nie tak głupio jak im...Nieładnie się śmiać z ludzkiego nieszczęścia - powiedziała do Marcina.
- Nie śmiej się dziadku - pokiwał głową Marcin - ale co dostał to dostał - dodał.
-Ciekawe kiedy dał tę wstążkę wiarusowi - zastanawiał się Irek.
- Czy to takie ważne? - zapytała Magda.
- Cały dzień o tym myślałem - ciągnął Irek poważnym głosem - bo posłuchajcie, jak dałby przed bitwą, to ten stary wiarus mógłby zginąć wcześniej od niego i nie miał kto by tej wstążki
przynieść, jak dał, kiedy umierał, to miał szczęście, że akurat ten żołnierz przeżył i że sam nie
zginął na miejscu.To mi się wydaje naciągane.
- Może dał innemu, a tamten umierając jeszcze innemu, aż doszło do tego, co przeżył - podsu-
nął rozwiązanie milczący dotąd Rafał.
- To żaden nie mógłby zginąć na miejscu, bo by się łańcuszek przerwał - Powiedział nie prze-
konany Irek.
- Może wszystko tak się po prostu ułożyło - Anka dała się wciągnąć w dyskusję.
- W książkach zawsze się tak układa - poparła ją Magda.
- No, więc właśnie to jest takie książkowe - stwierdził Irek - nieprawdziwe.
- Ale przecież mogło tak się zdarzyć - upierała się Anka
- Ale to mało prawdopodobne - Irek też trwał przy swoim.
- A może prosił przed bitwą, że jeśli zginie, to jak ktoś przeżyje, to niech odniesie tę wstążkę -
znalazł wyjście Marcin.
- To możliwe - zgodził się Irek.
- Dobrze, że ten stary wiarus nie był głuchy - Anka dostosowała myślenie do chłopaków.
- I nie miał sklerozy - dodała Magda - bo mógłby zapomnieć.
- I dobrze, że tylko ten jeden miał wstążkę - wtrąciła się nagle Majewska - bo inaczej to by
stary wiarus niósł takie naręcze wstążek i nie bardzo by wiedział, którą komu zanieść.
- Może tak byśmy zrobili parodię Warszawianki - zwrócił się do mnie Rafał.
- Możemy o tym później pomyśleć - powiedziałem - a co do tej wstążki, to trzeba ją traktować
jak symbol. To jak to było technicznie, nie jest takie istotne - wyjaśniłem.
- Symbol czego? - zapytała Majewska.
- Zwróćcie uwagę - tłumaczyłem dalej - że tę wstążkę, mają przez jakiś czas wszyscy główni
bohaterowie.
- Rzeczywiście - uświadomiła sobie Anka - najpierw ten co zginął ...
- Nie najpierw Marya - sprostowała Magda.
- No tak - zgodziła się Anka - najpierw Marya, potem ten co zginął, stary wiarus, Chłopicki, Ra -
fał, to jest młody oficer, Anna i znowu Marya. Jakie kółko!
- Ta wstążka jakby ich wiązała - zauważyła Majewska.
- Ona mu dała tę wstążkę na znak miłości - powiedziała Anka.
- Na znak ich związku - dodałem.
- A potem jak ją widzi, to wie, że on zginął - myślała głośno Magda.
- Od miłości do śmierci - podsumowała Majewska
- Miłość na śmierć - sprecyzował Marcin.
- To i ty rozkochany, a pewnie rozkochanyś na śmierć - zacytowałem słowa Chłopickiego.
- O, pan już się uczy na pamięć! - zauważyła Majewska.
- Posłuchajcie - zawołała Anka - oni śpiewają dziś twój tryumf, albo zgon, to chyba też się
z tym wiąże.
- Kiedy śpiewają? - zapytałem.
Zaczęli przeglądać książki.
- Na początku - powiedziała Magda.
- Tu na trzeciej stronie - znalazła Majewska
- Jakby po wstępie - kombinowała Anka.
- Jak wchodzi stary wiarus - doszukał się Irek.
- Jak Chłopicki wychodzi - powiedział Rafał.
- Jak Marya znajduje wstążkę - przypomniała sobie Magda.
- I na końcu - dopełnił obrazu Marcin.
- To znaczy we wszystkich ważnych momentach - podsumowała Anka.
- Jaki jest pełny tytuł tej sztuki? - zapytałem.
- Warszawianka, pieśń z roku 1831 - przeczytała Majewska.
- Rozumiem - zawołała Magda - to śpiewanie jest jak refren.
- A wstążka? - spytałem.
- Mówił pan, symbol - odpowiedziała Majewska.
- A inaczej? - dociekałem.
- Ten no, wątek - strzelił Rafał.
- Wątek raczej dotyczy postaci, ale dobrze myślicie - czekałem, aż ktoś trafi.
- motyw - wykombinowała Anka - motyw wstążki przewija się przez całą sztukę.
- Wygląda na to, że Warszawianka jest zawiązana na kokardkę - roześmiał się Marcin.
- W pewnym sensie - powiedziałem - znaleźliście istotne elementy kompozycji Warszawianki
i jeszcze jedno, jakiego koloru jest ta wstążka ?
- Biała - powiedziała Magda.
- Czerwona - upierała się Anka.
- Biało-czerwona - pogodziła je Majewska.
- No to mniej więcej wiecie, jak się tworzyły barwy narodowe - zakończyłem.
- Nie myślałem, że ta wstążka może być taka ważna - zdziwił się Marcin.
- Jeśli ta wstążka jest jak sztandar, to rozumiem, że ostatni żywy żołnierz ją przynosi - Irek
znalazł w końcu pełne roztrzygnięcie swoich wątpliwości.
- Taki mały sztandar? - kręcił niedowierzająco głową Rafał.
- Bo Wyspiański był z Krakowa - roześmiałem się - a to Małopolska.
- W Krakowie to nie lubią warszawiaków - zawtórował mi Marcin.
- Nie - przerwała nam Anka - to Polska wtedy była mała, bo pod zaborami.
- A jednocześnie tak się łączą małe ludzkie losy z losami narodu - spoważniałem.
Zaczęliśmy próbę.
- Nie powróci, nie wróci, Amen napisano
miał na czole, na sercu, głęboko, - dziś rano
będziem natychmiast wiedzieć. Znam jacy są gracze.
Niewątpliwie w raporcie przekaże mi swoją
ostatnią prośbę - wstążka czy pamiątka,
że narzeczonej jego zwrócić muszę.
Mówił Chłopicki.
- Rekonesansu nie ma do tej chwili - powiedział zniecierpliwiony Skrzynecki.
- Czekam i kroku stąd wprzódy nie ruszę ;
to ważny moment w walce ta pozycja ;
to punkt zwrotny.
Wyjaśniał Chłopicki.
- Tam oni biją się za wolno - Skrzynecki niecierpliwił się nadal.
- A trzeba właśnie tam,by tęgo bili.
Z dawnaś powinien mieć buławę polną,
niedołęgi co twego talentu nie znają.
Chłopicki ze Skrzyneckim zaczynali się rozumieć.
- Dlaczego oni bili się za wolno? - spytał nagle Irek.
- Pozycji raz oddanej odbierać nie można,
ani komu innemu powierzać dywizji.
Wyjaśnił Skrzynecki.
- Tak, to najpierwsza zasada karności.
Potwierdził Chłopicki.
- Rozumiem - pokiwał smętnie głową Irek - to znaczy,że pani Rajewska musi być opiekunką
samorządu do końca roku, a my będziemy sobie tutaj robić przedstawienia.
Marcin zaśmiał się po swojemu.
- Irek jest dzisiaj wyjątkowo bystry, proszę pana - powiedział.
- Mamy właśnie czas na to, żeby zmądrzeć - powiedziałem.
Irka i Marcina nie wybrano do samorządu, a chyba zależało im. Myślałem, że szkoda, bo obaj
mogliby zrobić wiele dobrego. Jakoś nie byli doceniani przez innych uczniów, a i przez nauczycieli. Z ich klasy wybory wygrali Anka, Majewska i Rafał, może więc wybór po prostu był
trudny i ktoś musiał przegrać. Miałem pomysł na rozwiązanie problemu, ale skolei ja przegra-
łem z Rajewską i realizację moich planów musiałem odłożyć. Chciałem po prostu oddzielić
szkolną władzę ustawodawczą od wykonawczej. Uczniowie wybieraliby Radę Uczniowską,
a Rada powierzała szkolnemu premierowi utworzenie samorządu. W takim samorządzie byłoby miejsce i dla Marcina, i dla Irka, z pewnością także dla innych zdolnych osób. Może w przyszłym roku, pocieszałem się, patrząc jak Rajewska niszczy naszą zeszłoroczną pracę nic nierobieniem i coraz głupszymi pomysłami.
- Pani Rajewska chce,żeby samorząd zbierał na PCK - powiedział Marcin.
- Co w tym złego? - spytałem.
- No niby nic, tyle, że jest karnawał, chcielibyśmy zrobić dyskotekę, a Rafał mówi, że pani Rajewska nie chce. Podobno mieli się tym zająć harcerze, ale Magda nic nie wie - opowiadał Marcin.
- Pan to pilnował, żebyśmy jednego dnia nie mieli dwóch klasówek, a teraz bywa, że robią
nam po trzy - narzekał Irek.
- Potrzebne wam chyba niezależne i samorządne związki zawodowe - roześmiałem się.
- Źeby pan wiedział - przytaknął Marcin - pan się ciągle o nas wykłócał, a pani Rajewska
nic nie robi i nam nie pozwala.
- Pogadajcie z Anką, Rafałem, Majewską niech nacisną panią - doradziłem.
- Oni próbują, ale z panią nic nie da się załatwić - machnął ręką Irek.
Rafał, Anka, Majewska i Magda tymczasem rozmawiali przy klawikordzie.
- Rafale narzekają na samorząd - powiedziałem.
- To przez te pana baby z klasy - wybuchnął Rafał - Nic im się nie chce, a pani to nas olewa.
Mówimy o dyskotece to podobno pani dyrektor nie pozwala, mówimy, że nam robią po pięć klasówek dziennie, to pani, żebyśmy się lepiej uczyli, chcieliśmy zrobić kabaret na dzień kobiet, to pani, że to sprawa chłopaków, a Ewka, ta od pana, że to komunistyczne święto. Nic już nie można zrobić.
- Harcerze chcą z samorządem zrobić rajd w dzień wagarowicza - odezwała się nieśmiało
Magda.
- W dzień wagarowicza, to ja idę na wagary - stwierdził Marcin.
- Może to niegłupi pomysł z tym rajdem - wsparłem Magdę.
- Pamięta pan jak nasza klasa dwa lata temu poszła na wagary? - Anka przypomniała pewne
bezprecedensowe wydarzenie. Zaczęli się śmiać. W pierwszy dzień wiosny poszli z samego
rana na wagary i dopiero późnym wieczorem zrozpaczeni rodzice znaleźli ich nad Wisłą.
- Właśnie dlatego mówię, że ten rajd to może nie najgorszy pomysł - powiedziałem.
- Do mnie dyżurny! - wróciłem do tekstu.
- Słucham, do rozkazu - zasalutował Rafał.
- Rekonesans powrócił? - idź patrz - Chłopickiemu udzieliło się zniecierpliwienie Skrzynec-
kiego.
Rafał podszedł do okna.
- Robert idzie - powiedział - naprawdę ten z pana klasy - dodał.
Kiedy Anka z Magdą zaczęły śpiewać, wszedł Robert.
- Dobry wieczór, nie przeszkadzam? - zapytał się.
- Przyszedł stary wiarus - ucieszyła się Anka.
- Wchodź, przydasz się powiedziałem.
- Wracam z treningu - tłumaczył Robert - patrzę, pali się światło, pomyślałem, że to pewnie pan
coś robi, więc wstąpiłem.
Robert był swego rodzaju moją dumą wychowawczą. Dość dawno temu zacząłem organizować w szkole czwartki lekkoatletyczne na wzór tych, które kiedyś odbywały się na warszawskiej Skrze. Potem zaczęliśmy brać udział w przełajach. Robert wpadł w oko pewnemu trenerowi i tak zaczęła się jego kariera sportowa. Teraz odnosił już sukcesy w zawodach wojewódzkich. Poza sportem dużo czytał, nieźle recytował wiersze i był podporą szkolnego kabaretu.
W przeciwieństwie do rozpieszczonej grupki moich aktorów nie miał wesołej sytuacji w domu
i być może sport i szkoła chroniły go przed zejściem na jakąś niefajną drogę życiową.
- Chodź, zagrasz dzisiaj starego wiarusa - powiedziałem
- Nic nie mówisz, tylko wchodzisz i dajesz panu list i wstążkę - tłumaczyła Majewska.
- Wiem - powiedział znudzonym głosem Robert.
- Czytałeś Warszawiankę? - zdziwił się Rafał.
- Widziałem kiedyś kawałki w telewizji - odpowiedział.
- Te z Węgrzynem i z Solskim? - zainteresowałem się.
Przytaknął. Zagrał wiarusa naśladując Solskiego.
Poczułem się jak dowódca na widok starego, sprawdzonego w bojach żołnierza. Robert był kiedyś adiutantem w inscenizacji Reduty Ordona, jeździłem z nim na zawody, z Anką, Magdą,
Rafałem bywał na konkursach recytatorskich, właściwie przecierał dla nich szlak, tak jak cała
moja klasa. Może w ostatnim roku szkoły mieli mnie po prostu dość?
Blednie - marszczy się - zwitek - żołnierz, jak być miało,
przynosi raport tylko...i to,co się stało -
już - jakże straszny smutek w oczach niesie...
to ten pułk, gdzie on był, mundur, co on miał...
Miał...? Co ja myślę - to plamy, zbroczony -
ale zwitek różowy - wstążka była biała.
Boże - jest - - ja okrutna cóżem pomyślała -- ?
W głosie Magdy było już słychać przejęcie, jakby docierała do niej prawda. Po prostu coraz lepiej rozumie tekst pomyślałem.
- Śledzi mnie, patrzy za mną; czy zgaduje,
co w piersi wichrem,burzą rwie się?
W Chłopickim zaczynały wzbierać porywy przeznaczenia.
- Więcej widzę niż Szczęścia mego śmierć przygodną,
mój los na wielkie losy cienie rzuca.
Muzyko, śpiewie, płyń, niech się zasmuca
ton bohaterski - Losów będę godną.
Mówiła Marya.
- Tak pan mówił - odezwała się Anka - nasze, ich - poprawiła się - losy w połączeniu z wielkimi losami Polski.
- Może Polska to my właśnie? - sparafrazowałem tekst innej sztuki Wyspiańskiego.
- Taka mała Polska - powiedziała Anka.
- Robert, jak już jesteś, to weź krzesło i usiądź po przeciwległą ścianą, jak ktoś będzie mówił
za cicho, to krzycz - skorzystałem z obecności doświadczonego aktora.
- Będziemy miały widza - ucieszyła się Magda.
- Bo to jest teatr jednego widza - roześmiał się Robert.
- Ojej! naprawdę - Anka nagle zaczęła kartkować książkę - mam, posłuchajcie Marya i Anna
dorosłe panny... i tak dalej... tyłem do widza zwrócone. Tak tu jest napisane,,,
- Rzeczywiście, to jest sztuka napisana specjalnie dla teatru jednego widza - stwierdził Marcin.
- I jeszcze siedzą do niego tyłem - pokiwał głową Irek.
- Może Wyspiański myślał, że tylko on sam przyjdzie na przedstawienie - podsunęła rozwią -
zanie Majewska.
- A może po prostu widział każdego widza z osobna, a nie jako ciemną masę - powiedziałem.
- Pan ma rację - powiedziała dobitnie Majewska - każdy widz jest ważny.
- Nawet taki co śpi ? - zapytała Magda.
- Właśnie, jak byliśmy na Strasznym Dworze, to taki jeden facet tak spał, aż chrapał - opowia -
dała Anka.
- Może nie lubił opery? - zastanawiał się Rafał.
- Ja też nie lubię opery, a Straszny Dwór mi się podobał - powiedziała Anka.
- Ludzie to czasem są tacy bez pojęcia - westchnęła Majewska.
- Z naszej szkoły też mało kto chciał iść na Straszny Dwór - smutno powiedziała Magda.
- A bo tu to są takie same ćwoki - machnął ręką Marcin.
- No, nie jest tak źle - zaoponowała Anka.
- Takie głupki - ciągnął Marcin - taki Irek, taki Rafał...
Na scenie zakotłowało się. Rafał z Irkiem przyparli Marcina do ściany.
- Mordują Skrzyneckiego! - wrzeszczał Marcin.
- Oni tak zawsze - zwątpiła Majewska.
- Że się panu tak chce z nimi męczyć - powiedział wchodząc z krzesłem Robert.
- Zapomniał wół, jak cielęciem był - powiedział zduszonym głosem Marcin.
- Robert pomóż nam - zawołał Rafał.
- Radźcie sobie sami - powiedział Robert idąc na drugi koniec sali.
Marcin strząsnął wreszcie z siebie napastników. Próbowaliśmy dalej.
- Ktoś drogi mnie powróci, kiedy...? - pytała Marya.
- Dalibóg panienko, ja sam niespokojny
jestem o niego - aleć jeszcze wierzem -
Niepokoję się -
Wykrętnie odpowiadał Chłopicki.
- Ale kłamie - z dezaprobatą powiedział Rafał.
- Właśnie, dlaczego Chłopicki kłamie? zapytała Anka.
- Boi się - odpowiedziała Majewska.
- Ale czego się boi? - Anka dociekała dalej.
- No, bo sam wysłał tamtego na śmierć i teraz mu głupio - wyjaśniała Majewska.
- No, ale jest generałem, to się nie powinien bać - upierała się Anka.
- Nie ma odwagi cywilnej - powiedział Marcin.
- Ja mam takie wrażenie - odezwałem się, że Chłopicki nie chce o tym mówić przed bitwą,
żeby nie wywoływać zamieszania.
- Ale oni już wiedzą i ci generałowie i młody oficer - pokręciła głową Anka.
- Ale kobiety nie wiedzą - broniłem swojego widzenia - Chłopicki mówi do młodego oficera,
żeby uważał na damy.
- Pewnie zaraz by zaczęły wrzeszczeć i rozpaczać - poparł mnie Irek.
- Baby to histeryczki - dołożył swoje Marcin.
- Marcin uważaj - pogroziła mu Magda - wszystkim się dzisiaj narażasz.
- Boś jest generale winny,
przede mną skrywasz, milczysz, nie chcesz wyrzec - powiedziała do Chłopickiego.
- No, głupio mu - powtórzyła Majewska.
- Może i ty masz rację i ja - powiedziałem.
Dograliśmy z Magdą scenę, ale coś w tym się nie kleiło.
- Magda mówi trochę za cicho - odezwał się Robert.
- Mam się drzeć? - zirytowała się Magda.
- Ja się nie drę, a mnie słyszysz - odpowiedział spokojnie Robert.
- Pewnie, płuca masz wytrenowane jak miechy kowalskie, a ja co? - denerwowała się Magda.
- To pobiegaj trochę - roześmiał się Robert.
- Jeszcze czego, w takie zimno? - Magda zrobiła przestraszoną minę.
- Rozgrzałabyś się - wtrącił się Marcin.
- Ty to się nie odzywaj - zgromiła go Magda.
- Marcin zbiera ci się - ostrzegła Majewska.
- Ja tylko mówię,co myślę - bronił się Marcin.
- To zacznij myśleć, co mówisz - poradziła mu Anka.
- Marcinie nie zaczynaj z nimi - ostrzegłem tym razem ja.
- Generale czekamy, czemuż to odwlekasz? - Irek przywrócił nas do porządku.
- Albożem wodzem, ty mnie tam iść nie każ -
Kto wódz naczelny? Książę - to idźcie do niego!
Odpowiedział gniewnie Chłopicki.
- A może w sprawie dyskoteki iść do pani dyrektor? - powiedział nagle Rafał.
- To pani Rajewskiej będzie przykro - Anka miała niewyraźną minę.
- Przykro, przykro - przedrzeźniał ją Rafał - wścieknie się i obrazi.
- Ja już mam jedną gałę z biologii - westchnął Irek.
- To się zapisz do harcerstwa - poradził mu Marcin.
- Pani nie jest taka - obruszyła się Magda.
- Może by pan pogadał z panią dyrektor? - popatrzyła na mnie Anka.
- Nie wiem, czy mnie posłucha - odpowiedziałem.
- Przecież pani dyrektor pana lubi - naciskała Majewska.
- Chyba ostatnio już niezbyt - opierałem się.
- Pan coś wymyśli - powiedziała z przekonaniem Anka.
- Kochani, wybraliście opiekunkę samorządu, nie mogę jej wchodzić w paradę - rozłożyłem ręce.
- Gdyby pan chciał, to jakoś by zadziałał - nie ustępowała Anka.
- Pan nie lubi dyskotek - stwierdził Rafał.
- Ale w zeszłym roku były - bronił mnie Irek.
- Trzeba było wybrać pana - powiedział z przekąsem Marcin.
- No dobra - odezwała się Anka - wygłupiłyśmy się, ale niech pan nie będzie taki, to łatwo
obrazić się na nas, ale nieładnie i tak się męczymy. Niech pan nie będzie taki jak wszyscy.
Czeka pan, aż się wszystko zawali i w końcu i tak będzie na nas. Myśmy to sobie inaczej
wyobrażały, ale pomyliłyśmy się i co do pani, i co do pana. Anka mówiła szczerze i nie były
to jej zwykłe sposoby i gry. - Niech pan nam pomoże - zakończyła.
- Zwlekaniem dosyć już czyniłeś złego,
wszakżesz po prawdzie,tyś jest wódz jedyny;
niechże nie będzie klęski z twojej winy,
skoroś raz objął władzę - czemuś składał?
Irek kontynuował swoją rolę Paca.
- Czart mi ją odebrał i czart ją nadał.
Odpowiedział rozzłoszczony Chłopicki.
- Nie czart tylko my - powiedziała Anka.
Popatrzyłem jej w oczy.
- Ja prosty żołnierz jestem,ja ochotnik,
ja nie chcę być w debatach psotnik,
dokażę cudów, jeno mnie rozkażcie…
Tu trzeba wiary, wiary w powodzenie,
wiary, potęgi tej co serce spiera -
na granitowy gmach, co święta jest,szczera,
co archaniołem jest modlącym duszy.
Niech inny wiedzie was, może szczęśliwy?
Czytałem monolog Chłopickiego w oczekiwaniu na ich reakcję.
- Niepodobna, ty musisz.Uszanuj porywy.
Nieustępliwie powiedział Irek.
Marcin stojący za moimi plecami wystąpł na przód.
- Ty jeden jeszcze potrafisz ratować
pozycję - choć jest zła - rzecz twojej głowy.
Jestem pewien, że skryty plan masz, wiesz gotowy.
Zjaw się tylko na polu, a armia żołnierzy
na twój jedyny widok w Zwycięstwo uwierzy.
- Zwycięstwo, zapał, ogień, uniesienie,
wiódł nas pod Sarragossę, tam! tam! przez płomienie -
Dla Francji nasza młodość i zapał spłonęły.
Chłopicki widział ogrom zmarnowanych poświęceń.
- Żymirski zginął. Już swego dopięły:
upór, zła wola - Cały post stracony.
Marcin dostrzegał powagę sytuacji i klęskę Rajewskiej.
- Wiem, słyszcie, to nieszczęście całe,
że o godzinę nie był zginął wcześniej.
Ten zmarnowany czas bolał mnie najbardziej.
- Generale, przecz coraz ranisz nas boleśniej?
Marcin miał w oczach prawdziwy ból.
- Tam należało postawić innego.
Wiedziałem od początku bitwy, że stracony.
Książę ich tam postawił, książę był szalony.
Ja tu nie rządzę - Radziwiłł niech rządzi.
Te słowa mówiłem z nieukrywaną i prawdziwą ironią. Oczy Anki świeciły mocniej niż zwykle,
Majewska zbliżyła nos do książki, Magda przygryzła wargi.
- Radziwiłł? Myślisz? Znać ich dobrze trzeba,
ale gdy jest u steru, nic ten nie pobłądzi
kto powie, że już gwiazda książęca upada.
Irek popatrzył drwiąco na dziewczyny.
- Pójdź z nami generale!
Zawołał Marcin.
- Pomnij przyjdziesz do władzy - a przyjdziesz koleją,
na pióropusz ci gwiazdę narodu zawdzieją,
wspomnij, że będzie człowiek, który cię podkopie,
Źe to jest wszystko czar, to, co ja robię.
To było moje ostrzeżenie dla Marcina i nie tylko. To był też główny powód mojego niewtrącania się do samorządowych działań Rajewskiej.
- Na naradach, ty jeden milczący,
czekasz, aż każdy inny zdanie swe objawi,
gdy my twojego sądu jedynie ciekawi.
Czekasz jak w bladość idą plany, które snujem,
rozkaz, raz już wydany - sami znów rujnujem.
Potem ty się natrząsasz. Ty wiesz wszystko w przódzi,
twoje pomysły lepsze, w obłęd wodzisz ludzi.
Przecz już lepiej brać wszystko w swe ręce samemu.
Tym razem Marcin mówił szczerze i z przekonaniem
- To uszanujcie wodza i posłuszni jemu,
milczcie jak ja. Nam trzeba powiązać języki,
dopiero rekrutować - język to nam szyki
mięsza, a tu potrzeba ręki, nie języków -
serc żelaznych, nie szlifów lśniących i stroików.
Tu trzeba wiary...
Gadanie na lekcjach, wrzaski na korytarzach, plotki w pokoju nauczycielskim i wokół niego,
to kryło się w podtekście tego co mówiłem.
- Więc wierz bohaterze!
W gwiazdę narodu wierz, zawierzaj szczerze,
a przeznaczeniu zostaw losów wagę:
Odwagi!
Przez zapał i powagę zaczynał przebijać się charakterystyczny uśmiech Marcina.
Popatrzyłem na te ich dobrze znane i tak mi bliskie twarze.
- Odwagi wołasz, oto mam odwagę
tysiąckrotną...Wstępuję w Zawroty.
Uznali to za wyraz zgody.
- Prowadź nas dyktatorze, prowadź, prowadź wodzu,
z tobą wiara, dla ciebie, niech Chłopicki żyje!
Niech żyje, z tobą wiara!
Chór był szczery i jednobrzmiący jak nigdy.
- Proszę pana - powiedziała Anka - Rafał wołał dyrektorze. Zaczęli się śmiać.
- A co, pan byłby złym dyrektorem? - bronił się Rafał
- Pewnie, że dobrym - huknął Irek.
- Niech pan wie, że w pana wierzymy - powiedziała Anka.
- Dziękuję - uśmiechnąłem się.
Z wami pójść, jak młody,
na ten bój, tam was powieść na ognie i działa,
w zamęt - słyszcie...
- Słyszę dyskotekę - powiedział Marcin.
- Magda powinna teraz powiedzieć,że nic z tego nie będzie - roześmiała sIę Majewska.
- Żebyście wiedzieli - odpowiedziała Magda.
- A to dlaczego? - zapytał Rafał.
- Bo w tej szkole nic nie da się zrobić, zawsze się znajdzie tysiąc przyczyn, żeby czegoś zabronić, na coś nie pozwolić, coś odwołać - zrzędziła Magda - ja tam już nikomu nie wierzę.
- Magda wczuła się w rolę - stwierdziła Anka.
- Może, ale wam się zdaje, że to wszystko przez panią Rajewską, a ja myślę, że teraz to i pan
by niewiele mógł zrobić, zobaczcie, właściwie tylko ten teatr jeszcze działa i to też panu nie
płacą. Na nic nie ma pieniędzy, wszystko się rozłazi, nikomu na niczym nie zależy, głównie na nas. Robimy tę Warszawiankę, ale to też dla nikogo poza nami nie jest ważne. Jak przyjdą obejrzeć to albo z ciekawości, albo z nudów. Na dyskotekach też jest beznadziejnie. Zawsze ktoś narozrabia, przyprowadzają jakichś obcych, chłopaki piją w krzakach za szkołą - Wyglądało, że Magda może długo tak biadolić.
- Gadaj tak dalej, to i panu się odechce - przerwał jej Marcin.
- Gada jak pani Rajewska - mruknął Rafał.
- Nie uważacie, że w tym jest jakaś racja? - zapytałem.
- Jest - powiedziała Anka - ale czy mamy chodzić tacy skwaszeni jak inni?
- A czy musimy ciągle coś robić, żeby ci inni nie chodzili skwaszeni? - zezłościła się Magda.
- Po prawdzie to dla niektórych nie warto się wysilać - przyznał Marcin - ale niektórzy chcą,
żeby było inaczej i tylko czekają, żeby ktoś się pierwszy ruszył.
- Żeby się potem tak go czepiać jak teraz Wałęsy - powiedział Robert spod ściany.
- O, zapomniałam, że jesteś - zawołała Majewska.
- Tak sobie siedzę i słucham - odpowiedział Robert - w klubie też, przychodzą, potem uciekają
z treningów, trenerowi też przestali płacić za część zajęć, na wiosnę muszą tych słabszych
wyrzucić, może nawet zlikwidują całą sekcję. Trener ma nadzieję, że jak w przełajach będą dobre wyniki, to się uratujemy.
- Jak ich słucham, to mi się rzygać chce - zirytował się Rafał - jak nikt nic nie będzie robił,
to jasne, że będzie coraz gorzej.
- Niech pan powie coś mądrego - odezwał się Irek.
- Myślę, że można robić swoje i przekonać się, co z tego wyniknie. Też widzę, co się dzieje,
ale pamiętam, że bywało gorzej. Boję się tylko trochę, że tym razem nie pokonają nas Rosjanie
czy Niemcy, ale my sami - powiedziałem.
- Ładnie pan nas pociesza - jęknęła Majewska.
- Ja tam wierzę, że będzie lepiej - zdecydowanie powiedziała Anka.
- Ja tam jestem z Anką - zdeklarował się Rafał.
- To i ty rozkochany, a pewnie rozkochanyś na śmierć - zacytowałem.
- A co? Panu pewnie starsza podoba się więcej? - postawił się Rafał.
- Ja to bym chciał dokończyć próbę - wymigałem się od odpowiedzi.
Tak więc próbowaliśmy dalej. Doszliśmy do sceny z młodym oficerem i Anną.
- Weź pan tę szarfę - powiedziała Anka, z trudem powstrzymując śmiech - nie mogę jak on
się całuje w ten palec - wybuchnęła jednak wesołością.
- Panno Anno! - Rafał cofnął się całkiem naturalnie - nie śmiej się, bo to tragedia -powiedział.
- Jak to, pan mojej wstęgi
nie pragnął może?
Pan prawie przyjąć nie chce -
- Anka wyglądała na zawiedzioną.
- widział wstęgę krwawą -
może przyniósł, przynosi...
Magda mówiła jakby nieobecna.
- Głośniej - zawołał Robert spod ściany.
- Tu ma być ciszej - odkrzyknęła Majewska.
- Powiedz to bardziej do publiczności - poinstruowałem Magdę.
- Hej, publiczność, słuchaj - zawołała Magda do Roberta i powtórzyła kwestię.
- Weź szczęście i sławę - powiedziała Anka do Rafała z tą samą nutką czułości w głosie z jaką mówiła kiedyś Laura do Kordiana.
- Dzisiaj świtem ja mego stroiłam rycerza,
moją szarfą, mym szczęściem i żądaniem sławy,
pan nie chce być memu bohatyrowi bratem.
W głosie Magdy zadźwięczało coś wesołego, zupełnie nie pasującego do sytuacji.
- Niech kraj mój życie weźmie, to Szczęście, szczyt Sławy - powiedział poważnie Rafał.
Magda i Majewska zeszły ze sceny.
- Niech pan nie myśli, że tak sponurzałam - uśmiechnęła się Magda - tak mnie coś naszło.
- W roli to ci pomaga - odpowiedziałem.
- Będę jej opowiadać same smutne historie - wtrąciła się Majewska.
- Na miłość boską, panno Anno, przyjm pani to spokojnie. Józef zginął godzinę temu, dzisiaj, to jest o świcie, generał sam wysłał go na posterunek, który sam od dawna uważał za stracony, a tylko przez upór, żeby wykazać niedołęstwo księcia, trwał w posłuszeństwie raz wydanym rozkazom.
- Moja siostra! - zawołała Anna.
- Oto wstążka jest jej
generał nie śmiał sam doręczyć.
Rafał podał Ance jej własną wstążkę.
- Boże! cała we krwi! - znowu zawołała Anka.
- Ale będzie prania! - wpadł w jej ton Marcin.
- Ja nie mogę z takim głupkiem - Ance opadły ręce.
- Bo krzyczysz tak, jakby ci tej wstążki było szkoda - wyjaśnił jej Marcin.
- Bo to jej - teatralnie szepnął Irek.
- Proszę pana! - Anka spojrzała na mnie błagalnie.
- Bądź raczej zdziwiona, zaskoczona, zaszokowana, powiedz to raczej cicho, jakby cię ten
widok zmroził, przygnębił - doradzałem.
Skończyli scenę zręcznie unikając pocałunku.
Weszła Magda. Czułem, że w scenie znalezienia wstążki próbuje znaleźć jakiś własny sposób
wyrazu. Nie przeszkadzałem jej. Skończyliśmy. Robert bił brawo spod ściany. Zaczęli się wygłu-
piać i kłaniać.
- Przedsmak tego co nas czeka - powiedziałem.
- Chłopicki! Chłopicki! - wołała jednoosobowa publiczność.Musiałem przyłączyć się do ogól-
nej wesołości.
- Oni nie są tacy najgorsi - powiedział Robert
- Zrobiliśmy dzisiaj kawałek dobrej roboty - roześmiałem się.
- Niech pan pamięta o dyskotece - przypomniał mi Rafał.
- Koniec próby - oznajmiłem.
Zaczęli uprzątać dekoracje.
- Proszę pana,czas pomyśleć o kostiumach - powiedziała Majewska na odchodnym.
- Na następnej próbie - odpowiedziałem.
Poszli, Robert razem z nimi.